Przejdź do głównej zawartości

tygryski

Nadeszło to, co tygryski lubią najbardziej (a tygrysy ZNOWU mi się dziś śniły), czyli koniec roku szkolnego.

Co roku jest coś fajnego w wakacje - a to podróż poślubna, a to błogi wypoczynek, w zeszłym roku budowa, w tym - Ruby.


Pierwsze dni Ruby zbiegły się z długim weekendem, więc miałam czas na ogarnięcie nowej rzeczywistości.

A było to:

- nastawianie budzika i wstawanie o 1/2 i 5 rano, żeby sprawdzić, jak Ruby,

- wstawanie o 5/6, żeby wypuścić Ruby z małego pokoju,

- nie spanie od 5/6, żeby pilnować kotów.


Ruby śpi w małym pokoju, przystosowanym do jej potrzeb, a więc pozbawionym niebezpiecznych elementów, a wyposażonym w kuwetę, legowisko, miseczki i zabawki.

Przez pierwsze dni wstając do niej w nocy:

- nie pamiętam dokładnie, co wtedy robiłam,

po drugie:

- pamiętam, że kilka razy, tak kompletnie odmóżdżona i spragniona snu, ułożyłam sobie na podłodze legowisko (łóżka brak) z kocy, kocyków i kociej podusi i spałam na ziemi z kotami. Szkoda, że M. nie zrobił mi wtedy zdjęcia ;) Ale że była to może 3, może 4 nad ranem - jakoś mnie to nie dziwi. Miałam tu tylko fotel i koci koszyk, a o tej porze człowiek tak mocno marzy o pozycji poziomej, że może być podłoga, byle pod głową i tyłkiem było coś miękkiego. 


Ruby nadal śpi w swoim pokoiku i jest to rozwiązanie póki co jedyne, bo nie przespalibyśmy na pewno ani jednej nocy. Mała jest zresztą przyzwyczajona, w nocy śpi (jak do niej chodziłam to ją tylko budziłam), jak płacze to ja (matka polka!) idę obijając się o ściany i rozkładam swój barług na podłodze. Jak do niej idę rano to też ją budzę.

No i właśnie. Skończyło się spanie do 10 (choć ostatnio i tak wstawałam 8.30-9:00), a zaczęło witanie dnia o 6-7. Choć mój M. czasami wstaje rano, ogarnia towarzystwo, a ja mogę poleżeć, a nawet pospać. Choć poranne kocie rytuały, toalety, płacze o jedzenie czasami wzywają.

Ogólnie codzienna rutyna wygląda jak rzeczywistość z małymi dziećmi - tu suszarka z praniem, tu wyprane kocyki po małym obrzygańcu, na podłodze tona zabawek, a ja biegam i podaję miski, miseczki, rozdzielam towarzystwo, głaskam, uspokajam zazdrosnego, tulę mniejsze. A, i ogarniam kupy. Do godziny ósmej rano mam już trzy albo cztery na koncie. Pachnące woreczki na pieluchy dla dzieci idą jak woda.

Fajne były te wolne dni, ale do pracy wróciłam raptem na kilka i już zaczęłam wakacje, więc będę mieć dużo czasu na kociaki. Roboty jest więcej, bo choćby to karmienie. Każde je inną karmę (choć Młoda nie ma skrupułów wyjadać Blue z miski i korzystać z jego dużej kuwety), Ruby pije z obu misek, a jej picie kończy się tym, że w miskach zawsze coś pływa. Jak nakładam mokrą karmę, to jedno się drze (Blue), Ruby kręci się pod nogami (zanim zrobi się krok, gdziekolwiek, kiedykolwiek trzeba patrzeć pod nogi. Ona jest wszędzie). Blue miskę daję na stolik, bo Mała nieważneżemaswoje i tak będzie jadła od niego, Młodą biorę pod pachę i niosę do jej pokoju z jej miseczką. I potem jest zbieranie rozrzuconej wkoło karmy, wycieranie, mycie misek, wymienianie wody, dosypywanie karmy i tak w kółko. Kuwety też częściej wymieniam. W salonie mamy plac zabaw - dwa tunele, dwa tekturowe drapaki, dwie karuzelki z piłkami. Aż dziw, że mój mąż to przeżywa. Ale córcia to córcia i córcia to pierwsze co interesuje M. jak wraca z pracy (wiedziałam, że tak będzie. Tak samo jak "a nie mówiłam, że kot będzie odstresowywał mruczeniem" i "a nie mówiłam, że będziesz go kochał").



Jeśli chodzi o relacje Blue - Ruby (w tym momencie, po takiej albo i większej ilości tekstu skasowało mi się wszystko. Nie zdarza się to często, ale jednak. Dobrze, że miałam w sobie już trochę kofeiny, że dzieciaczki osłodziły mi życie laurkami, czekoladkami i taką ilością kwiatów, że moje mieszkanie przypomina obecnie kwiaciarnię, dostałam nawet pięknego aniołka - w sumie to ostatnio zamarzył mi się taki ^^) to jest dobrze. Bardzo dobrze ;).

Początek był syczący jeśli chodzi o nią i mocno zaniepokojny, jeśli chodzi o niego. Ale z ręką na sercu - uważam, że dużo bardziej bał się, kiedy Młoda była zamknięta w osobnym pokoju i on CZUŁ kota, a nie wiedział o co chodzi. Kiedy małe wylazło na salony, a on mógł spod stołu przyglądać się (oczy wyrażały głęboki głęboki szok; zawsze mówiłam, że Blue musi myśleć, że jest jedynym kotem na planecie, bo jak zobaczył jakiegoś kota na ulicy to odprowadzał go wzrokiem przez wszystkie okna). Pierwszego dnia trzykrotnie zamykaliśmy i wypuszczaliśmy Ruby. Koniec dnia wyglądał tak, że chciała się już tylko całować z Bluśkiem. Kilka pierwszych dni było cudownie - może bez jakiegoś przytulania, ale były wspólne zabawy, leżenie koło siebie. Potem pojawiło się podgryzanie jej przez Blue. Generalnie nie do końca wiem, o co chodzi, bo Mała sama się z nim zaczepia, skacze po nim i go gryzie, a potem on gryzie ją i tak to leci. Całymi dniami jest super, ale raz dziennie muszą być piski i gryzienie. Weterynarka mówi, że to normalne, że zabawy, ćwiczenia, ustalanie hierarchii i że Blue nic jej nie robi, ale nie zostawiam ich jeszcze samych w domu.

Czasami aż mi się nie chce wierzyć, że mam już dwa koty. Że dwa koty wykładają mi się po mieszkaniu z powodu upałów, że dwa koty upominają mi się o jedzenie i dwa koty witają w drzwiach mojego męża. A jeśli dobrze pójdzie, to do nowego domu wprowadzimy się z dwoma kotami na Święta.



***

Minęły trzy tygodnie odkąd Ruby zamieszkała w naszym mieszkaniu. Od kilku nocy nie śpi już w małym pokoju (jest różnie, czasami szuka sobie miejsca do spania, czasami szaleje, ale ufamy kotom już na tyle, żeby móc spać), ale przy wyjściach z domu dalej ją zamykam (dla jej własnego bezpieczeństwa, żeby gdzieś nie wlazła albo żeby coś na nią nie spadło).

W międzyczasie zdążyliśmy się dorobić płytek w kotłowni (położonych), do wiatrołapu (na razie czekają w pudełkach na swoje 5 minut), podwójnych umywalek do łazienki (razem z wanną i krzywym kaloryferkiem, który już mamy stanowią całkiem ładny zestaw) i pierwszych farb, a jutro cudowny dzień, bo jedziemy planować kuchnię w IKEI.

Upały na chwilę jakby odpuściły, za mną już pierwsze basenowe sesje (ale w tym małym, ogrodowym, nie olimpijskim), pierwszy miętowy lód. Wrócił mój sens życia  - przywrócili Ostry Dyżur (po tym jak wkręciłam się w 3 sezon, po 4 zakończyli emisję, ale właśnie wczoraj zaczęli od nowa puszczać), Blue odkrył w sobie kociątko i bawi się zabawkami Rubuśki, wciągamy Oshee z magnezem i napierdzielamy wiatrakiem w dusznym mieszkaniu i mówimy "Jak dobrze mieć dwa koty" ;)))















Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b