Przejdź do głównej zawartości

i znowu

I znowu koniec sierpnia, znowu koniec lata, a już z pewnością koniec wakacji. Ale ja się cieszę. Może ktoś powie, że za krótko pracuję albo że jestem zbytnią optymistką, ale ja mam duszę prymusa i lubię wchodzić w swój dobrze znany rytm, bo uważam, że wtedy jestem dużo bardziej efektywna. Nawet pisanie lepiej mi wychodzi, kiedy mam więcej na głowie - obijając się na hamaku jakoś tracę wenę twórczą ;) Najchętniej to sama ruszyłabym w rejs po sklepie papierniczym, jarają mnie nowe zeszyty, a zapach nowych książek - umarłabym za niego ;). Akurat jako dziecko nigdy nie miałam nowych książek. Albo dostawałam coś w spadku po siostrze albo były targi, na których się kupowało używane podręczniki. W liceum miałam pojedyncze egzemplarze, głównie angielskiego, bo te książki kupowało się nowiutkie. Ale w zeszłym roku dostałam nowy komplet podręczników jako nauczycielka, mam cały regał swoich książek i czytnik, więc wyszłam na plus.


Nie mogę powiedzieć, żeby wakacje za szybko mi zleciały - w tym roku nie zajmowałam się niczym, prócz budową, mieszkaniem i kotami. Ale sierpień to już mi poleciał błyskawicznie.

Jedyne co jest boskie to to, że nie czuję jeszcze aż tak nadchodzącej jesieni (choć na myśl, że jeszcze trochę i zamiast 30 będzie 0 stopni mnie paraliżuje), bo są upały, noce tropikalne, wiatrak dalej u nas hula, a ja tylko raz założyłam na noc skarpetki. Choć noce są już dużo bardziej znośne niż w czerwcu, kiedy upały naprawdę dały czadu i koty też nie wykładają się po podłodze jak zwłoki.

Nasza Ruby to pewnego rodzaju fenomen. Nie mogę powiedzieć, że jest niechciana - nie pragnęłam nic tak bardzo jak jej. Nie mogę powiedzieć, że nie czekałam na nią - czekałam jak głupia, nawet już wiedząc, że będzie u nas, zajmowała 90% moich myśli. Ale cały czas głównie nastawiałam się, że robię to dla Blue, że nie chce żeby był samotny. Nie spodziewałam się kilku rzeczy. Że Ruby będzie taka mała, że tak strasznie się w niej zakocham i że będzie aż tak bezbłędna ;) 

Zawsze mówiłam, że jak doczekamy się kociej dziewczynki, na pewno będzie odważniejsza i bardziej szalona niż Blue i to się sprawdziło. Zmiotło mnie z kolei to, jak słodka i urocza jest, jak mąż mój ("Nigdy nie będziesz mieć kota!!!") zmienił się w kociarza, jak śliczna jest kotka w ten dziewczyński sposób - oczęta, miny. Ale jest też druga strona medalu i jest to pewien... Bardziej wymagający aspekt posiadania w domu Ruby ;). Pomijam te nieprzespane noce i wczesne poranki - o to w ogóle nie mam do niej pretensji, uważam że to mój obowiązek, a zresztą, to te chwilę kiedy zajmuje się kotami (zwłaszcza jak są małe), sprawia że potem tak się do mnie przywiązują. Pomijam też dobową ilość kup w kuwecie (choć przy szóstej już jęczałam w duchu, zwłaszcza, że jak rzuciłam - były to DOBOWE statystyki), ale Rubencja bywa taka krnąbrna, że wyzwaniem staje się nie denerwowanie na nią. Odkryłam to głównie podczas pichcenia. Kiedyś (chyba musiało mi się bardzo nudzić) wzięło mnie na pieczenie. Jednego dnia popełniłam jagodzianki, chwilę później ciasto z jagodami. Chryste. Nie dość, że wszędzie te miski i miarki, że ciasto rosło chyba na 7 tur to Młoda właziła na blat kuchenny jak na wybieg i nie szło jej z niego zgonić ani strącić bo powtarzała precedens kilkunastokrotnie tak, że myślałam że przekroczę granicę cierpliwości (co też się stało skoro na nią nakrzyczałam) i zmęczenia. A kiedy chciałam ją lekko pchnąć za tyłek, tyłek podnosił się w górę, tak twardo stała na przednich łapkach. No cóż. Przynajmniej wiemy, że po mnie są nie tylko te niebieskie oczy ^^ ;). Od samego początku wiemy i widzimy, że Ruby jest naprawdę mądrym kociakiem. Jest mądra. Ma mądre spojrzenie, szybko się uczy i wiele rozumie. Ale rozumienie nie jest równoznaczne z wykonywaniem poleceń, stąd można prosić, mówić, karcić, a odzewu nie ma - przynajmniej jeśli chodzi o spacery po ladzie, gdy na ladzie coś się dzieje. Jak nic się nie dzieje, w miarę słucha.


Do tego jej nieposkromiony apetyt, to jak wydziera łapkami miskę z rąk, jak karmienie polega na zamykaniu jej żeby Blue mógł spokojnie zjeść, a kiedy otwiera się drzwi trwa wyścig która z nas pierwsza dobiegnie do miski Blue. Nie wspomnę już o zjadaniu wszelkich okruchów z podłogi, o wypijaniu wody z zalanych talerzy w zlewie i o lizaniu mojego spaghetti. Tak. Pilnowanie nabrało przy Rubuśce innego wymiaru. Porządki też. I ogólnie chodzenie po mieszkaniu. A to jak bawi się kablem od chodzącego wiatraka, wprawia mnie w palpitacje serca. Przy tym jest najpiękniejszym kotem jakiego widziałam na oczy. Jasne, że kotki są śliczne, ale ona? Z tymi obwódkami wkoło oczu, oczami błękitnymi jak bławatki (jakbym jej kupowała turkusowe soczewki w zooplusie), białymi łapkami i różowymi poduszeczkami? Można by ją zjeść. No i nie wolno pominąć tego, jaka robi się zła, autentycznie ZŁA kiedy zabierze się jej miskę sprzed nosa - te minę zapamiętam chyba do końca życia ;) 

Także może i niektóre aspekty życia - jak poranki, kiedy koty plączą się pod nogami i jak pora karmienia, kiedy też się pod nimi plączą, może witanie w drzwiach i spierdzielanie na klatkę schodową (Blue wybiera górę, ale mała zołza dół, więc jest niebezpiecznie), noc, jeśli któreś znajdzie najgłośniejszą zabawkę o trzeciej nad ranem są wymagające, ale ile jest tych chwil, kiedy po prostu są. Leżą na podłodze, w tunelu, na drapaku, na krzesłach albo pod kanapą; raczej w zasięgu wzroku. Blue czasem lubi się schować w swoje skrytki, Mała ma miejscówkę pod kanapą, bo obserwuje tam muchy. O ile Blue kocha obserwować gołębie i nie pozwala im spacerować po gzymsie, Panna Ru jest wybitną obserwatorką i znawczynią much. A już nie daj Boże jak jakaś wielka mucha za szybą pociera tymi swoimi łapkami o gębę - Młoda aż piszczy i świergocze. A teraz, kiedy piszę w swoim gabineciku przy biurku (spędzam tak generalnie całkiem sporo czasu, z papierami lub książką nauczyciela), one oczywiście leżą przy mnie. Lordoza Blue rozwalony na biurku, zajmując 80% jego powierzchni, z wielkimi łapami przerzuconymi przez zeszyty, ogonem w kablach; Rubens na taborecie, jedna biała łapcia we swobodnym zwisie. Może nie spadnie - czasem jej się zdarza. Chyba śpi takim jeszcze mocnym niemowlęco - kocięcym snem ;D. Ja popijam sobie wystudzoną już zieloną herbatę z mandarynką z mojego lawendowego kubeczka - uwielbiam ten smak, choć ja ogólnie ostatnio piję mnóstwo herbat Liptona (tych ziołowych i zielonych). Jak dorwałam w Biedrze pojedyncze sztuk mandarynki, to zabrałam wszystkie cztery opakowania. Zaraz idę do fryzjera, nie czytam Harrego, żeby mieć co czytać z farbą na głowie. Kończę swoją przygodę z Harrym, przynajmniej na ten sezon. Potem mam się zamiar wziąć za thrillery. Myślę, że Harry to już w nowym domu; koniecznie jakieś nowe, podchoinkowe wydanie od męża, którego (kiedyś) na pewno się doczekam. Książek, nie męża. Tego nerwusa nie zamieniłabym na nikogo innego ;).


Od wczoraj chodzę do pracy i choć na razie to dopiero faza przygotowawcza, szykowanie klas etc, zdążyłam już odwiedzić koleżankę w Synagodze (do czego zbierałam się całe wakacje), kupić sobie nauczycielską gazetkę, a potem wsunąć wczorajszą mozolnie robioną zapiekankę - gnocchi z cukinią, obłędnym sosem pomidorowym Mateusza, mozarellą i parmezanem; same moje (włoskie) smaki, nawet mój ślubny jadł (więc zjadliwe). Trochę szykuję sobie ciuchy na czwartkowy wyjazd (uderzamy w stolicę; miała być kilkudniowa sentymentalna wycieczka połączona ze wzdychaniem pod bramą OPP, buszowaniem w Fashion House, roztkliwianiem się pod naszym blokiem i wypatrywaniem oczu, szukając okien ósmego piętra i koniecznie picie piwa 0% za Małpką, ale jednak będzie błyskawiczny jednodniowy maraton, sponsorowany przez Panią Inflację, a trochę też przez Królową Budowę. Ale będę też w IKEI, hip hip hurra, biorąc pod uwagę to, że nawet stojak na papier w toalecie chcę mieć stamtąd, powinnam się była ohajtać z Ikeą ;)), trochę stukam w laptopa. Miałam zamiar spakować skarpetki, koce i grubą bluzę, ale mąż mi napisał ALERT, żebym wyprała swoją miętową czapkę (którą on przebarwił mi, nurkując jak narwal w przydomowym dmuchanym basenie), bo ponoć Warszawka wita nas w czwartek 40 stopniami (?). 

Dobra, bo mi tu Mała dała więcej łapków w swobodnym zwisie, zaraz faktycznie rymnie na podłogę ;). Idę się metamorfozować; te brwi to już normalnie mogłabym ozdabiać bombkami choinkowymi, to chyba wpływ słońca i zbyt dużej ilości jagód w diecie ;)














Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b