Przejdź do głównej zawartości

czerwiec

Starość planujemy spędzić w Grecji. Opalając na nieprzyzwoity brąz swoje pomarszczone ciała i zrywając cytryny z własnego ogródka.

Ale czasami myślę sobie, że do tej Grecji to wybędę szybciej. Na przykład - jutro.


Nie ma złej pogody, jest tylko złe ubranie, prawda?

Nie, kur*e, nie!

("e" tak dla zmyłki).


Cieszę się domem, wanną, kotkami i ślimaczkiem na drodze, ale po tym kwietniowym śniegu i wciąż nie tak ciepłym maju to naprawdę liczyłam na gorące lato. Jak na razie czerwiec wygrywa w konkursie Najgorszego Miesiąca. Bo niósł tyle nadziei; Dzień Dziecka; który i tak obchodzę codziennie, rocznica, truskawki, noce tropikalne...

To już lepszy był maj! Zaczął się długim weekendem, został przejechany miętowym rowerkiem, celebrowany leżaczkiem (ale wciąż w bluzie). Były nawet dni ze słońcem, było dosyć fajnie. 

A teraz oprócz truskawek to są tylko kurtki, deszcze i zimnica - a i porządnej burzy jako podkład do czytania Harrego Pottera brak!

Nie wiem kiedy ja się porządnie wygrzeje. Kiedy wystawię twarz do słońca, wyłożę na leżaku nogi w krótkich szortach (na razie marzenie ściętej głowy), popluskam w basenie. Nie narzekam. Toczę świat swoim rytmem. Rysuję, czytam, Harry Potter, spacerki - u mnie pewne rzeczy się nie zmieniają. Tylko jednak jestem zmarzluchem, a i jakaś D też mogłaby wskoczyć... ^^


Maj przespałam. W sensie majowy wpis, bo generalnie maj był paranormal activity. Były rowerki, było też bieganie (w nowej termicznej bluzie, ciul, że zimowej). Były nawet paznokcie hybrydowe, jako wstęp do wesela. W tym wstępie zawarły się też zatoki, ale dobra. Nie było tematu. 

Idę do wanny, utopić smutki. Może lipiec będzie upalny. Jak nie to całe lato takie skiśnięte. Ble.


***

Widzisz, czerwcu. Ciebie to tylko trochę postraszyć i dajesz radę.

Od dwóch dni grzejesz niemiłosiernie (i dobrze!), już mnie głowa zdążyła boleć od upału (no trudno), pocieszyłam się mrożoną kawą (a potem chodziłam wkoło auta, kiedy próbowałam wygonić z niego żar przy otwartych drzwiach), pomidorami malinowymi (kiedyś mi uszami wyjdą) i precelkami. Jak na razie zamykam rok szkolny (kurde, co roku zapominam jak się jest zmęczonym całym rokiem i ile papierologii czeka w czerwcu), trochę się boję odwyku od pracy (ale spoko, coś sobie znajdę. Stosik książek rośnie) i planuję tropić rysia, bo ponoć się kręci w mojej dzielni (ponoć, że misiu też, ale sorry misiu, nie wiem, czy przeżyłabym to spotkanie).

Minimalnie musnęło mi już twarz i górę, dół blady jak przeterminowany makaron, ale jeszcze wszystko przede mną. Soki marchewkowe najwyraźniej robią dobry podkład, ale muszę zacząć szprycować się B2, bo dla komarów moja krew to istny koktajl. Przedtem byłam na ognisku (ponoć dalej pachnę ogniskiem) z dzieciakami, ciągle czuję na sobie OFFa. Miałam dziś pobiegać, ale wessał mnie laptop, potem bułka z makiem zawołała, a teraz przyglądam się jak moje koty słodko śpią razem na jednym łóżku i cieszę się, że mam ich dwa. 


Obskoczyliśmy rocznicę - trochę słabo; mąż był chory, kwiatki dostałam od dzieci - w sensie od uczniów i z okazji uczenia, ale w domu równowaga kwiatkowo - rocznicowa została zachowana. No dobra - sama mówiłam, że Ruby wystarczy mi za wszystkie rocznice do końca życia, nie mam już pięknych pazurków (chlip), ale za to wskakuję codziennie w letnie sukienki (hurey), ogarniamy chałupkę, kochamy kotki.

Lato, trwaj słodko i długo! ;)))








Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

lattementa

Ten dzień zaczął się o piątej nad ranem i nigdy wcześniej nie wstawało mi się tak dobrze o tak wczesnej porze. Ten dzień był pełen napięcia, ale i niepewności. Ten dzień zapamiętam jako walkę ze snem na trasie, a potem boskie kimanie na mini poduszeczce opartej o pas, podczas jazdy na autostradzie. Ten dzień był najlepszym dniem z mojego życia. - A ślub? A kotki? - No dobra, ze ślubem i kotkami ;) Ale jednak najdłużej marzyłam o pięćsetce ;]. Potem było już tylko oglądanie, testowanie i wreszcie zakup. I wargi spierzchnięte od oblizywania się.  Voila - po dziesięciu latach marzeń jest Pani właścicielką włoskiego miętowego maluszka i dostaje Pani włoskie wino w prezencie. Bum! ;) Na dzień dobry były odwiedziny na stacji benzynowej (frajda; nigdy nie sądziłam, że tyle radości może dać tankowanie wyśnionego samochodu) i w galerii (pierwsze parkowanie w podziemnym parkingu - musi być zdjęcie).  Na drugie śniadanie wleciała wężykowa Pandora i lśniący nowością charms samochodzik w malutkim p