Przejdź do głównej zawartości

wish list

Biała herbata wkroczyła na salony, albo raczej na gabinety, odkąd przeżyłam piaskowanie zębów i białą dietę. Szczęście, że znam tyle białych warzyw, bo zupa krem z kalarepą, kalafiorem i rzepą wyszła naprawdę fantastyczna, choć faktycznie - pewne ograniczenia i szukanie po sklepie samych białych rzeczy były trochę męczące, trochę śmieszne.

I wzięło mnie mocno na białą czekoladę, choć aktualnie mogę jeść i ciemną - organizm pozwala. Pozwolił też łaskawie przeżyć pierwszy weekend ferii na termach bez atrakcji 28 dnia; jak nigdy chciałam, żeby rozhuśtało się toto jak zawsze, bo nie widziały mi się te sauny i baseny. A teraz w poczuciu wielkiego feriowego szczęścia przeżyłam zagryzanie zębów, uczucie krojenia nożem i mdłości, które świętowałam białym (!) winem i pocieszaniem się miętowymi koszulkami do treningu (idę!), walentynkową piżamką i miętowymi słuchawkami ochronnymi na uszy - tak na powrót w szkolne mury ;). Na policzku jestem ozdobiona takim kraterem, że ubyło mi z 14 lat, a za miesiąc 33 urodziny ^^. Z tej okazji od lutego zaczęłam używać kremy 30+. Wow ;) Ale bardzo mi przypasowały. Są w szklanych słoiczkach, nietestowane i wegańskie. Mniam. Aa, wczoraj stuknęło mi 18 wegetariańskich latek. Pełnoletność osiągnięta ;).

Kawę rozpoczęłam z nowej puszczeczki, książeczkę w złoconej okładce studiuje wieczorami przy lampce, a później śledzimy z M. "Yellowstone" z kociakami porozrzucanymi na narożniku, mam też nowy, kwiecisty a nie koci organizer tygodniowy, a gabinet planuję zmetamorfozować na boho. Sypialnia czeka na białe łóżko z Ikei, my czekamy na materac, rozważamy też jakąś fajną tapetę, żeby nie zabielić całkowicie tej sypialni, na strychu potykam się o już dawno wyniesione bombki, co przypomina mi o tym, że pora świąteczno - zimowa dawno się skończyła.

Kupiłam już (przyszła faza na kupowanie! Wprawdzie dalej nie ciuchów, no ale) świetny króliczy wianek na drzwi, koszyczek w Pepco i wielkanocnego żółtego gnoma (na prezent). Zaliczyłam też narty, spanie do późna, spacerki w błocie. Basen i łyżwy chwilowo nie - ale ciii, mam pewien magiczny plan na marcowe święto i ma on słowo "łyżwy" w wish liście. Kotki mam wypielęgnowane i wypieszczone, jeszcze tylko brakuje im kokardek w sierści, sierść fruwa po domu w przedwiosennym słoneczku i pcha się do mojego szpinaku jak magnes - całkiem chillowo mijają mi te wolne dni. 

Początek był trochę szalony, wyjazdowy, szybki. Pakowanie się, pakowanie mokrych ręczników, pakowanie w siebie wyśmienitych burgerów wege i pływanie w cieplutkiej wodzie, po to, by potem wypakować rekwizyty pływackie i wrzucić do bagażnika narty i kaski, a w międzyczasie zaliczyliśmy też imprezę, więc wskoczyła i kwiecista sukienka. Trochę pędu, trochę stresu, trochę szaleństwa. 

Za to drugi tydzień szybował na tej żółtej chmurce z Dragon Balla; ja w szlafroczku, audiobook w telefonie, słonko oświetlające kuchnię. Kotki na ladzie lub podłodze. Kawka pita przez rurkę dla ochrony zębów. Luz, blues i spacerki - baterie zostały naładowane.




Biała herbata wjechała na salony, bo kupiłam swój ulubiony zapach z patyczkami, po którym i tak bolała mnie głowa, zanim się do niego przyzwyczaiłam. Spanie do późna i pałętanie się w piżamie definitywnie się zakończyło, ale planuję je powtórzyć w weekendy, śnieg całkowicie się stopił, więc poranki nie są już tak nerwowe; z drugiej strony ani nie wyjęłam roweru ani nie zdjęłam czapki. 

Pomału odliczam do wiosny ;))




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

lattementa

Ten dzień zaczął się o piątej nad ranem i nigdy wcześniej nie wstawało mi się tak dobrze o tak wczesnej porze. Ten dzień był pełen napięcia, ale i niepewności. Ten dzień zapamiętam jako walkę ze snem na trasie, a potem boskie kimanie na mini poduszeczce opartej o pas, podczas jazdy na autostradzie. Ten dzień był najlepszym dniem z mojego życia. - A ślub? A kotki? - No dobra, ze ślubem i kotkami ;) Ale jednak najdłużej marzyłam o pięćsetce ;]. Potem było już tylko oglądanie, testowanie i wreszcie zakup. I wargi spierzchnięte od oblizywania się.  Voila - po dziesięciu latach marzeń jest Pani właścicielką włoskiego miętowego maluszka i dostaje Pani włoskie wino w prezencie. Bum! ;) Na dzień dobry były odwiedziny na stacji benzynowej (frajda; nigdy nie sądziłam, że tyle radości może dać tankowanie wyśnionego samochodu) i w galerii (pierwsze parkowanie w podziemnym parkingu - musi być zdjęcie).  Na drugie śniadanie wleciała wężykowa Pandora i lśniący nowością charms samochodzik w malutkim p