Dobrze tak mieć przerwę świąteczną, zwłaszcza jeśli ciągle się chorowało i trwało w stanie chorobowym nawet po powrocie do pracy.
Dobrze tak pić przy kuchennym blacie hektolitry kawy, odkrywając nowe jej warianty. I dobrze mieć zapas przezroczystych szklanek, mniejszych, większych, najmniejszych na nowo odkryte espresso machiatto i cortado.
Dobrze mieć też w domu męża, nawet jeśli czasem podnosi ciśnienie ;).
Dobrze tak notować sobie w kajecie francuskie zwroty i słówka, czytać thrillery prawnicze (to męska rzecz poczytać!), słuchając jak mąż podśpiewuje kolędy i ładuje zmywarkę. Wygrałam życie. Serio.
Rysować kotki po numerach z Harrym Potterem w tle, testować nową pralkę i suszarkę, chuchać w dłonie na mroźnym powietrzu.
Wbijać się w świąteczne geterki, pić zieloną herbatę, ćwiczyć Killera w gabinecie, który służy do pracy.
Nie spieszyć się, długo spać na jedwabnej podchoinkowej poszewce w jedwabnej opasce na oczy. Myślałam, że koty będą mi się z niej ześlizgiwać, ale nawet nie ;). Z poszewki, nie opaski ;)).
Jechać na łyżwy, na pizzę, nie kupować kawy na wynos.
Wyciskać soki, wyciskać życie.
Wyskakiwać z siebie energię, dobrze potem spać.
Bardzo dobrze tak!
***
Wycisnęłam przerwę świąteczną do cna.
Wykorzystałam ją dla siebie i na siebie. Na ćwiczenia, na naukę, na spokojnie celebrowany czas. Miałam dwa dni, kiedy poniewierała mnie migrena (wiatr nie jest moim ulubieńcem), ale po za tym mam poczucie dobrze spędzonego i wykorzystanego czasu. Nie zmarnowałam ani chwili. Nie oglądam na razie żadnego serialu. (Skończyliśmy Yellowstone i Squid game), nie powtarzam sobie żadnego. Każdą wolną chwilę poświęcam na aktywność fizyczną albo francuski.
I mamy śnieg ;).
❄️❄️❄️
Komentarze
Prześlij komentarz