Jeśli ostatnio weszłam w fazę, kiedy szkoda mi było dnia na spanie, to na urlopie wróciłam na stare, dobre tory.
Śpimy do dziesiątej i dobrze nam z tym ;)
Mówiąc "śpimy" mam na myśli siebie i koty 😈. Ktoś przecież musi zarabiać na karmę, żwir i malinki.
Hiehie 😈.
Dziś rano, w łóżku, czytałam sobie swoje stare wpisy - ot taka redakcja, szukanie literówek, wspominanie co to mi wtedy chodziło po głowie i akurat też miałam tam wpis feriowy.
Zeszłoroczne ferie były dużo bardziej rozrywkowe, bo trochę wyjazdowe. Termy, jedzonko, narty. W tym roku nawet nie powachalismy stoku, spodnie narciarskie ubrałam raz, na łyżwy, a najdalej byłam w centrum miasta (bo teraz jestem dumną mieszkanka wsi). Ale, ale. Jeszcze wszystko przede mną ;))) szorowanie wiejskich chodników w toku, spacerek pod las, oglądanie pawi, obserwowanie kotków. Takie tam, wiejskie rozrywki 😈.
Te ferie to totalny, totalny chilli. Powiedzieć, że nic nie robię to jakby nic nie powiedzieć. Wszystko weszło na tryb slow, ładowania baterii (także tych psychicznych) i wzmacniania się. Ogólnego w ogólnym tego słowa znaczeniu. Nie szczędzę czasu na kotki. Kotki mają więc zagadki z przysmakami porozkładane po salonie, nowy drapak (grzybek), polowanie na wędki i kocimiętkowe ptaszki, a także spacerki. Acz te się już ukrócą. Za dużo faux pas, w końcu się znowu skończy lambliozą albo czymś gorszym.
Oprócz kotków jest kawka i kawka jest tym, co stanowi sens moich dni. Właściwie nawet jeść bym nie musiała (tylko maliny), poza tym w menu cappuccino mix.
Trochę pomachałam pędzlem malując obrazek (po numerach), podchodząc sobie kilka razy dziennie do płótna i maziajac (raz farba odkryta przez męża na uchu, raz na łokciu; artystka), trochę poczytałam. Trochę łazilam po skromnych (i po lutowemu brzydkich) włościach, patrząc na szarą trawę i szemrzący San. Trochę Pottera, trochę Boscha, nigdy drzemki w ciągu dnia. Zero ćwiczeń, ale i zero porządków (chyba jednak wolę to kosztem tego), gotowanie, spacerki. Takie bardzo chillowe dwa tygodnie :).
Mimo, że czekam już na wiosnę, to ten chwilowy stan zawieszenia przechodzę bardzo dobrze; świadomie i spokojnie. Tak naturalnie. Twardo. Wszystko, co przejściowe w końcu się skończy.
Siedzę, bo mogę.
Idę, choć wcale nie muszę. Nic nie muszę. Ani robić ani - sobie almo komuś - udowadniać.
Czy to nie piękne i wspaniałe? :))
Komentarze
Prześlij komentarz