Zastanawiam się doprawdy, co mną kierowało, gdy chowałam wszystkie ciepłe skarpetki...
Kupiłam fotel ogrodowy - siedziałam w nim jeden słoneczny dzień (nie narzekam, przyjdzie i na niego pora).
Kupiłam wąski regalik z Ikei, musiałam zamówić i książki ;).
Kupiłam wiosenne outfity; szerokie spodnie, długa spódnica i lniana mini poszły do zwrotu, wszystko za duże.
Czytam "Kolekcjonera kości" i słucham "Millenium". Nie równocześnie, ofc. Hmm, a wiecie, że Lincoln Rhyme przeżył nie tylko w tym filmie z Denzelem i jest cała seria książek o jego śledztwach? Wiem, bo sama mam już z dziewięć (na tej nowej półce).
Na zewnątrz marznę, więc chodzę w kapturze. Najchętniej bym chodziła w czapce, ale jeszcze mnie zamkną.
Gdyby mi nie groziło zamknięcie i miałabym zrealizować swoją największą, najbardziej patologiczną i dziką fantazję, byłoby nią spacerowanie po moich wiejskich dróżkach z wózkiem na koty. Widziałam taki w necie. Miętowy. Wpiszcie "miętowy wózek dla kota " w googlu to zobaczycie. Mąż poprosił, żebym zrobiła to dopiero, jak będzie na emeryturze. Zgodziłam się. Ja też nie chce, żeby mnie zamknęli, więc też jest to kolejny plan na 60+ bucket listę ;).
Ej, ale to jest tak! Ja właściwie wpisałam w google "miętowy wózek"; "dla kota" to już po prostu mi wyskoczyło jak propozycja!
I teraz nie wiem co gorsze. To, że szukałam frazy "wózek" czy to, że marzę o wożeniu kotów w wózku... A nie chciałabym też nikomu (bo czasami się niektóre algorytmy moich słów kodują po drodze do przetwarzania słuchowego innych nie tak, jakbym tego chciała 🙈) sugerować, że po tych majowych deszczach otworzyła się u mnie jakaś furtka. Jeśli komuś przeszło tak przez myśl - no już dobra - jak już musicie to wiedzcie, że codziennie koresponduję z nową koleżanką, która wychowuje porzucone kocię i każdego dnia przesyła mi relacje video, jak kocie niemowlę pije z butelki (a ja podniecam się, że mu się trzęsą uszy, yhm). Pokazuję też te filmy i zdjęcia mężowi i razem podniecamy się paputkami, opuszkami albo tym, że "...taaak szybko rośnie!'. Jadowite żmije nie zmieniają skóry - zapamiętać!
Moja mama twierdzi, że spacerując z takim kocim wózkiem po dzielni, mogłabym powodować wypadki drogowe. Ja mówię, że nie. Kierowcy myśleliby pewnie, że to dziecko. Teraz te wózki są różne, małe, mniejsze, poza tym wpakowują ci rodzice dzieci w te kolby i bidony na noworodkowych sesjach... Bardziej mogłabym się przyczynić do wzrostu liczby zawałów w mojej wiosce, gdyby ludzie, zaglądający do wózia, ujawniali w nim szczeniaczka bądź kotka ;).
A dlaczego właściwie szukałam w internetach "wózka"? No właśnie kompletnie tego nie pamiętam! Ale nie był to ani spóźniający się okres (och, tego kwiatu na pół światu, myślę, że mogę nawet stwierdzić, że czego jak czego ale okresów to u mnie pod dostatkiem, ile fabryka dała i więcej!) ani impuls ani kryzys wieku. Po prostu chciałam coś zreasearchować, na podstawie książek czytanych, pisanych bądź czegoś, co usłyszałam i do tego potrzebowałam słowa "wózek". Możliwe, że była to też kwestia przyjazdu naszego royal baby - pierwszego dziecka w rodzinie, złożonej z singli i mnie. Ykm, mnie i moich wyobrażeń o kocich wózkach.
W każdym razie, koci wózek wcale nie jest strasznie drogi. Kosztuje tyle co kolczyki z białego i żółtego złota, które tylko trochę mi się podobają, a po co mi takie drogie kolczyki? I ma uchwyt na kawę na wynos, ten wózek. No kosmos. Szkoda, że nie dorzucili torby na pieluchy 🤣 (żartuję! generalnie od pewnej litery to wszystko jeden wielki żart, ale ja jak zacznę to trudno mi skończyć śmieszkować). W kwestii pieniędzy i kotów, to ja naprawdę na nich nie oszczędzam (bezdzietna, tak? Na kogo mam wydawać? Chociaż jak idę siku na przerwie w pracy, a pod drzwiami czeka na mnie czworo dzieci to nie czuje wcale tej bezdzietności 🤣) i czasami chodzi mi po głowie kociostrada (półki w domu, np w salonie, żeby kotek se mógł pobiegać pod sufitem), zewnętrzna woliera (taka klatka, żeby kicie mogły oglądać jak czytam książki na fajnym fotelu - "Taak, one i tak będą za Tobą płakać!" - wyrokuje mój M. ) albo nowoczesna kuweta. Jedynym minusem takiej samoczyszczącej się kuwety jest minimalna wymagana waga kota, a choć nasza Rubell ostatnio waży nieco ponad 2,4 co jak na nią to sporo (tak się fajnie ją podnosi, bo czuje się, że się coś podnosi, jak zbiega że schodów to tak fajnie jej się kuperek trzęsie 🥹 i ma wygląd kuleczki), to jednak w zaostrzeniu objawów choroby (jelita), czasem leci z wagi. Więc oczyma wyobraźni - tak samo jak widzę siebie w PL, na wsi z miętowym kocim wózkiem - tak samo widzę Rubę, która obraca się w kręcącej kuwecie, która nie czuje kota... I Ruby myśląca: "Oo, teraz to Wam za$&@ cały dom, bo nie wejdę już więcej do tej betoniarki!".
***
Dalej nie skompletowałam szafy kapsułowej i dalej nie znalazłam swojego stylu, ale w zasadzie mam już naprawdę dużo fajnych ubrań. Postanowiłam kupić więc całkowicie szaloną letnia torebkę (koszyk, okrągły z Ochnika, aktualnie nie noszę, bo deszcz leje jak głupi i nie wiem czy się te słomy nie rozkleją) i buty.
Udało mi się też upolować pierwsze w tym sezonie dwa wielkie kawałki tarty z bezą i rabarbarem i być może to właśnie przez nie bolał mnie potem brzuch ;).
Nie wiem zaś po czym mnie boli kark, ale chyba mnie zawiało, choć nie tak jak kiedyś siostrę, kiedy leżała w łóżku jak sparaliżowana, więc płakała ona i płakałam ja. I to tak smutno, nie tymi minkami płaczącymi ze śmiechu, które niektóre ciotki wysyłają jako symbol żałoby, bo zmarła inna ciotka. Apropo paraliżu to Rhyme z kryminałów Deavera jest właśnie sparaliżowany; nie wiem czy o tym wspomniałam.
Nie zaczęłam się jeszcze uczyć po włosku, ale często piszę po francusku - dając wielką obrzydliwą, kłującą w oczy spację po znakach specjalnych (generalnie specjalistką polonistyki nie jestem, ale tę akurat wiedzę mam) bo słownik mi coś zbzikował i jak nie dam spacji, wskakuje mi słowo z błędem lub literówka, a nie zawsze mam czas odsuwać się, wracać i tak dalej. Na telefonie, ofc. A telefon jest lepszy, bo mogę na nim wrzucić emotikony płaczące ze śmiechu, nie z żałoby ;).
Jak już napomknęłam (dobrze, że redaguję te wpisy, bo się nagle pod koniec posta zrobiłam chłopcem przez końcówkę ;)), po tych wszystkich wypadach na galerię, buszowaniu po Zalandach i answearach zgromadziłam całkiem fajna szafę. I tylko butów ładnych nie miałam. Wszystko albo stare albo wytarte. Przy okazji wizyty u ulubionego lekarza kobiet (po tym jak zawitałam w szpitalu na oddziale, którego nigdy miały nie oglądać me oczy - kolejna trauma do wyleczenia), postanowiłam poszukać butów.
To był błąd.
Mój dobry, utrzymany dzięki stałym dostawom kawy humor, prysnął jak mydlana bańka i to wcale nie dlatego, że stary marudził, bo go ze sobą nie wzięłam.
Ja w sklepie z butami czuje się jak w PRL. Nie ma, nie ma, nie ma. Jak jest to trzeba brać.
Rozmiar noszę w zależności od marki od 34 do 36. Z naciskiem, że 36ka musi być mała, a 35 jest często ZA mała (34kę noszę w Ryłko, w szpilkach, innych od nich butów nie posiadam). To był jakiś koszmar i choć miałam czas i energię, byłam w końcu strasznie zmęczona i wkurzona. Ostatecznie udało się znaleźć i buty sportowo eleganckie i sandały, ale - czy tak w 100% to wybór serca to nie mogę powiedzieć. Bo ja kupuję, jak rozmiar pasuje, but nie kłapie i nie grozi mi, że się zabije podczas łażenia. Takie bezowocne chodzenie, szukanie i brak potrzebnych rzeczy wywołuje niepotrzebną frustrację, której nie czuję, kiedy muszę odsyłać za duże ciuchy, bo jednak ciuchy mam.
Generalnie buty też już mam.
Kolejne parę lat z głowy. Uff :). Przez pomyłkę wcisnęłam "UGG", a to też racja, bo najchętniej przeczłapałabym życie w moich szarych UGGach i Gioseppach (ciepłe botki i bardziej ciepłe botki). Wróć - nie! Jednak nie! Przecież chcemy ciepła i nawet chcemy upałów!
Oczywiście świat jak zawsze mnie oszukał i kiedy po jednym, jednym (!) dusznym i gorącym dniu w pracy, uznałam że muszę sobie zorganizować sukienki, moje życie również wywróciło się do góry nogami. Sukienek mam w bród, ale same letnie, na ramiączkach, bez pleców. Do pracy potrzebuję wersji z rękawem, odpowiednią długością, no i przewiewne. Naprawdę podjęłam rękawice i pojechałam na szmateksy. Obleciałam trzy, kilkukrotnie. Kupiłam jedna kieckę. Miętową. Na ramiączkach.
Skapitulowana "Ależ ja muszę mieć grzeczną, przyzwoitą nauczycielską sukienkę" znalazłam na Zalando takie, które nie dość że ładne to jeszcze spełniały kryteria. Granatowa w cytrynki, czarna w wisienki, biała w kolorowe kwiatki. Ta ostatnia trochę za luźna. Myślałam, że po Januszewsku (będzie jak przytyję" ale chyba jednak prędzej zwężę niż przytyję.
No i na razie chodzę w kurtce, plus narzekam, że kurtka za cienka, a sukienki oglądam na wieszaku.
Starość, jednak starość. Szczycę się tym, że ja to wcale nie mam ulubionego palnika na kuchence, nie cieszy mnie wymiana gąbki na nową, a jak kupuję w papierniczym gumkę z czyścikiem do ściągania gumkowych brudków (są takie, serio!) i pani pyta "dla dziewczynki czy dla chłopca"? To ja rzeczę "dla mnie" (mmm, ale jak to ułatwia pracę i potem biureczko czyste, a nie w tych farfoclach), ale właśnie dziś obudziłam się szczęśliwa, bo nie obolała. Bo się spało na podusi ortopedycznej (powleczonej jedwabiem, żeby nie było, Rubcia już też śpi tylko na tej jedwabnej podusi, zwykła ją w dupkę kłuje!), więc nagle mogę się odwrócić podczas porannych płatków, żeby sprawdzić czy kot nie próbuje dostać się do mleka z kawiarki.
Niestety mam tendencję do dziwnego (no, co racja to racja) wykręcania i skręcania na śnie, wiecie, jak te wszystkie małe polne myszki na zdjęciach, tak powywijane i zwinięte w kulkę w norce, ja też jestem mała i wszędzie idzie się zwinąć - na fotelu czy na krześle, więc w łóżku też się zwijam jak żmijka.
Yhm.
Uh, trzeba było jednak ubrać te czapkę w maju, bo złapałam ból gardła i zatoki. Chciałam je leczyć saunami (od paru lat jestem sauna women i bardzo lubię sauny, wszystkie), ale wyszło tak samo jak leczenie ciastem z rabarbarem. Także teraz leczę się kawą, wafelkami Manner, neosine i malinami ;).
Na zdjęciu: moja nowa torebka, sukienka z certyfikatem ekologiczności zawadiacko przerzucona przez koszykową torebkę i moc deszczowej zieleni za oknem ;)
Komentarze
Prześlij komentarz