Cisza.
Przede wszystkim cisza.
Kojąca, uspokajająca, pozwalająca wychwycić dźwięki lodówki albo szemrzącego Sanu.
Szelestu stron czytanej książki.
Końcówki lata, wibrującej we wrześniowym, wieczornym powietrzu.
Spokój. Choć taki, w tych niespokojnych czasach.
Wolność.
Możliwość pójścia gdzie i kiedy się chce.
Możliwość zmiany planów, bo wszystko zależy tylko ode mnie.
I to małe burżujstwo w kwestii jedzenia. Mogę gotować cały dzień i robić soki malinowe do nocy, a mogę pójść do restauracji i kupić na wynos. Kiedy chcę. Kiedy mnie stać. Jeśli stać to nawet i codziennie. Można też często razem wychodzić i jeść out. A w sezonie, w długich po horyzont kolejkach do dobrych restauracji jest się puszczanym szybciej, bo prawdopodobieństwo zwolnienia się małego stolika jest większe niż to, że zwolni się stolik duży. Jakoś tak to działa. Nie wiem jak, ale działa.
Czas.
Czas, z którym mogę zrobić co chcę. Wykorzystać, rozwijać się, przeczytać, przemarzyć albo bezkarnie, bezwstydnie przebimbać.
Lekkość. Sprężysty krok.
Brak naciągania się z czymkolwiek, oprócz torebki, ewentualnie torby z książkami albo torby do fitnessu.
Wolny spacerek po mieście z małym ochnikowym koszyczkiem na klucze i pomadkę z UVA.
Wąchanie pomidorów. Uśmiechanie się do siebie. Odwiedziny biblioteki.
Pewność.
Bo nikt tak dobrze jak ja nie wie, czego chcę. Co sprawia, że dla mnie życie jest piękne, a ja idę przez nie ciągle uśmiechnięta i szczęśliwa. A szczęście to dziś towar deficytowy.
Zadowolenie. Brak frustracji. Zmęczenia materiału. Zniechęcenia.
Szczęście. Bo żyje się tak, jak zawsze się chciało. Bo życia nikt za mnie nie przeżyje. Bo żyję swym idealnym życiem.
Ja.
Nie, że ja ja! - bo to ja jestem najważniejsza (najważniejsze to są wszystkie koty świata, im chwała i cześć 😈), ale że ja to dalej ta sama ja. Że oprócz bycia sobą, nie mam innej roli. Że czuję się sobą. Że nie muszę się martwić, że mnie nie ma. Że nie muszę się szukać i płakać, że mi to uciekło. Że nie tęsknię za tym, jak było, jaka byłam ja, bo wciąż jestem sobą. I będę tylko nią.
Przespane, przytulne noce. Opaska na oczy, kotka na jedwabnej poduszce. Okno uchylone albo nie. Spokój Sanu przebijający się przez zasunięte rolety.
Posiadanie czasu i pomysłów na siebie. Decyzyjność. Pracowitość. Radość z życia.
Uśmiech. Od ucha do ucha, prosty, nie aż taki biały jakbym chciała, czasami wewnętrzny, ale dalej szeroki. Bo tak.
Długie, powolne, leniwe poranki. Ciche. Skupione. Spokojne. Beztroskie.
Jasny, jasnomiętowy fotel.
Czysty. Zawsze czysty, choć myśli w nim czasem i nie. Kiedy się chce, cały czas, w każdym miejscu, o dowolnej godzinie, bo prawie zawsze można. Bo niby czemu kurde nie?
Dużo czasu dla siebie jak wyżej i dla siebie samej.
Ulubione samotne popołudnia, wieczory ze spacerem i zapachem macierzanki albo bieganie przy świetle latarni. Długie. Ciągnące się wolnością. Same, ale nie samotne. Bo uwielbiam być sama. Sama, niezależna, wolna. Chłonę ten spokój i kocham tę ciszę.
Sama, ale też z nim. On, tylko on, a my razem to już mały tłum, ale - taki jeszcze do zniesienia. Bo on jest dla mnie tylko nim, chcę z nim być dla samego bycia, bezwarunkowo. Patrzę na niego zawsze tak samo i kocham za to, że jest sobą. Że jesteśmy dla siebie, mamy tylko siebie i wspólne plany na przyszłość. A gdyby się rozminęły - macierzanka będzie pachnieć tak samo słodko.
Przyjaźnie. Koleżeństwa. Sympatie.
Różne. Podobne. Całkowicie inne niż ja albo takie same, które podsyłają mi memy z nosidełkami dla kotów ;).
Długa kąpiel co wieczór.
Bez presji czasu.
Bezgłośna. Bezproblemowa. Bez ograniczeń. Wyciszająca, choć na stałe żyje się w ciszy (czasem w głosie Fronczewskiego, czytającego Harrego Pottera).
Przelewanie wody przez palce, babranie się w lawendowej pianie. Kot rezonujący od mruczenia na beżowym dywaniku. Czasami książka, czasami serial. Nigdy wino.
Bąbelki tylko z Yves Rocher albo turkusowego musu Rituals. A ja pilnuje ich, żeby nie uciekły z wanny.
Auto skrojone na miarę. Małe, schludne, puste. Mokre chusteczki w schowku, bo nie cierpię mieć kurzu na miętowym kokpicie. Przypinka bez zapachu w kształcie głowy kota.
Na tylnim siedzeniu miejsce na torebkę albo shoppingowe papierowe torby z jakimś ładnym logo. Bez logo. Z książkami. Pomidorami w siatce. Whatever.
W aucie wciąż zapach nowości, choć nowego go nie miałam, w pokoju zapach książek. Ołówki ostre i gotowe do pisania, czyste ściany, puste kartki.
Długie dni wypełnione sobą.
Swoim domem, kotami, przyjaźnią ze swoją największą miłością, żurawiami na rzece.
Swoją przystanią spokoju w miętowym gabinecie pełnym książek (choć trochę korci by popsuć ją mechanicznym szumem bieżni).
Swoją upragnioną ciszą, kocim mruczeniem i kawą.
Swoimi wadami, przywarami, ale i pasjami.
A one są. Ja je mam. A chcę więcej i więcej; łapię, chwytam, ciągle za mało. Ciągle chcę więcej. Czasu braknie, a przecież tyle go jest! Tyle można zrobić! Ze sobą, z nim, sama, razem, wcale. Leżeć i machać nogą na huśtawce, uczyć się liczenia po włosku (wcale nie na swoich włosach), pochłaniać książkę za książką. Biec, biec ile sił. Leżeć pod kocykiem w ogrodzie w zapadającym zmierzchu. Marzyć, nie marzyć, bo spełniło się wszystko. Myśleć.
Nie myśleć.
Kawa pita ze smakiem, choć na chłodno. Z wyboru.
Bo wybory najlepiej smakują na chłodno.
Wybór.
Każdy wybiera sam. Tak jak tego pragnie.
A to moje.
To ja.
Tak mam, tak chcę, tak sobie już dawno temu poukładałam i będę tak dalej. To mój wybór, moje życie i moje prawo.
Każdemu według potrzeb, każdemu ile trzeba.
Życie.
Tylko jedno, więc na moich.
Komentarze
Prześlij komentarz