różowe złoto

Ponoć jeśli się o czymś długo marzy, to trzeba sobie zwizualizować, że już się to ma. Wróć. Wizualizacja jest za banalna. 

Trzeba wierzyć, że mamy to w zasięgu, w chmurze i ściągnąć to do świata 5D.  I wierzyć, że osiągnęliśmy to siłą woli, myśli i czegoś ulotnego; tego sekretnego składnika fruwającego w powietrzu. 

Jak dla mnie, są to pewnie unoszące się w powietrzu gazy z pierdzenia kozy. Ale nie, nie. Tu jest dużo większa filozofia; trochę fizyki kwantowej, abrakadabra i duuużo dystansu. Mojego. Ale jak coś: 


https://kamilasurma.com/jak-przyciagnac-to-czego-pragniesz/

No, ale...

Ale ja mam na to szybszy sposób. Wchodzę na www. zalando a potem klikam "szybki zakup", bo kto jak kto, ale Zalando to zna mnie bardzo dobrze.

Mi tam atmosfera ani gazy wielbłąda nie muszą ściągać marzeń na planetę Ziemia ;) 


Różowe złoto. Pierwszy człon tytułu brzmi nawet trochę obrzydliwie. Obraźliwie nawet. Różowe. Brrr. Różowe. Brrrrrrr...

A jednak.


Od kiedy zepsuła mi się soniczna szczoteczka, obserwowałam namiętnie sonicary na stronce. Naiwnie czekałam, aż przecenią błękitny model. No dobrze, że to tylko szczoteczka, ale po co mieć różową, skoro można mieć błękitną...? Aż w końcu cena podstawowej babskiej wersji zaczęła iść w górę no i co, no kupiłam, no.

I wtedy zdałam sobie sprawę, że większość moich babskich gadżetów to... Różowe złoto. Różowo złota Lumea, różowo złota suszarka. Nawet prostownica, choć biała, nosi znamiona różowego złota! To jedno. Dwa. One są naprawdę eleganckie 🙈. Już nie wspomnę, że ginę za każdym z nich ;). No, może prostownica to raz na czas (i jak mam rano czas). Szczoteczka dopiero kilka razy użyta, ale suszarka IQ powoduje płacz, kiedy muszę się wysuszyć na basenie czymś innym ;).



Siedzę na huśtawce pod jasnofioletowym kocykiem, całe 8 zł w Action, 100% sztuczności (ale swetra nie włoży, jak nie będzie miał na metce "cashmere" ). Słucham dźwięków natury na bookbeacie i chyba zaraz się posikam od tych plusków jakby grizzli szukał w rzece łososi. A ja dziś dostałam pluszowego łosia z Norwegii i roztapiam się wewnętrznie. Ja to lubię Norwegię, skandynawskie kryminały, Alaskę i rysie. Albo: rysie, Alaskę, Norwegię i kryminały. O ;).

W sumie trochę grzeszę, bo mieszkam nad Sanem i San szumi. Ale chciałam takie wzmocnione efekty, bo zaczął się rok szkolny i mój wyciszony przez wakacje organizm bardzo szybko się przeboćcował i woła "help". 

Zmieniłam dźwięk. Teraz jakaś baba bierze głębokie zaparowane wdechy; podobnie zaczynał się jeden z odcinków mojego top of the top. Tak oddychał Michael Ermantraut przed strzelaniną w dostawcami w Breaking Bad. O, już bicie dzwonów. Nie wiem doprawdy, co ten autor "30 godzin relaksu z dźwiękiem" miał na myśli. No, wreszcie instrumencik w tle. Chociaż jakiś deszczyk im tam pada, ale spoko. Acrylic jednak dobrze grzeje, pęcherz mówi, że niby okej. Że bajka. Fale. Najlepsze są mewy i fale. To będzie mój faworyt.



Zaczęłam pracę. Wstaję nie tak wcześnie rano (wszechświat ma dla mnie litość), szykuję termos z kawą na zimno (ja ciągnę przez rurkę, więc ciągnę w temperaturze pokojowej. Się kupiło ekspres cold, to się dba o zęby), załatwiam sprawy w mieście. Biblioteka, Rossman, biblioteka, Rossman. Sos pomidorowy bio w Zdrowej żywności, ulubione artykuły higieniczne; Rossman naprawdę nie zapłacił mi za reklamę. Bambus, bawełna, 100% szczęścia; więcej niż kaszmir.


Rozmawiam z kwiaciarką o kolorach wrzosów, a ona mnie zna, bo kupuję u niej doniczki na storczyki albo storczyki. Rozmawiamy jak dwie specjalistki. 

- Ach, te doniczki będą dobrze współgrały z Pani miętowymi doniczkami!

- Och, to ja przyjdę jutro, skoro jutro ma być ten głęboki fiolet! 

 

I tylko ona nie wie, że ja jestem seryjną zabójczynią kwiatków. Niedelikatna, nieczuła na zieleń istota. Trach, trach, RIP kwiatuszku. 

Storczyki. Dla storczyków to ja mam miłość. Z roślin to tylko dla storczyków. I dla kotków.

Dziwne mam uczucie, jak gadam z panią od kwiatków. Dziwne.

Podobnie czułam się, jak siedziałam w przychodni poradni immunologicznej: jedyna zdrowa. Machającą nóżką i czytająca książkę. Wszyscy w koło łapią w chustkę smarki w locie i kaszlą, a ja (akurat luka pogodowa!) bogini odporności. Taki wewnętrzny fałsz. Niby nie robisz nic złego, ale jednak. 


W pracy jadłam kanapkę z wegańskim indykiem. Na kolację sojowe parówki. Kolejny grzech. Profanacja. Co mnie tak w ogóle naszło? Lodówka pełna cukinii. Na parapecie bazylia i sześć pomidorów.


- Jednego dnia "Przytul", drugiego dnia "nie dotykaj", ja się poważnie zaczynam Ciebie bać!!! 


Maliny, maliny sobie jem. Wszechświat mnie karmi - maliny są mi przywożone. Za darmo. Za darmo weszłam też ostatnio do skansenu - jednak za darmo to fajnie ;).


Ach, różową biżuterię też sobie noszę, ale póki co różowo pozłacaną. Chwilowo się wyzerowałam, zresztą - chciałam sprawdzić, czy mi pasuje.

Niestety pasuje! 

A gdyby nic mi nie pasowało, to mogłabym zostać minimalistką!








Komentarze