Dwa lata temu, w lutym, udało się nam pojechać na zimowy weekend do Krynicy. Wyjazd był mocno śnieżny, bardzo mroźny, narciarski i brzemienny w skutkach, bo tam zostałam zaobrączkowana pierścionkiem. Odkryliśmy genialną restauracyjkę z polskim Edem Sheeranem w roli kelnera, porobiliśmy mnóstwo nieopublikowanych nigdy zdjęć z pierścionkiem na palcu i stokami w tle, z moimi malowniczo rozmazanymi na czarno oczami, a ja kupiłam sobie pluszową poduszkę - kota, żeby mieć w co płakać za tym prawdziwym, bez jednego uszka bądź łapki. W tym roku wymyśliliśmy sobie Białkę i Zakopane i choć oboje tam byliśmy (osobno, nigdy w zimie) i wiedzieliśmy, że w zasadzie jest to przereklamowane i drogie miejsce, zabukowaliśmy noclegi i wyruszyliśmy w drogę. Wypad trwał trzy dni, co było idealne biorąc pod uwagę koszty i mojego pimpusia, skarbusia, Blusia którego przecież ostatecznie - mimo zakazów i czarnej poduszki Pusheen - udało mi się zdobyć. Z dwoma uszkami i wszystkimi łapkami w komplecie