Wycisnęłam to lato do końca i jestem gotowa na jesień. Na zalew brązowo żółtych zdjęć na instagramie, na długie swetry i na pluchy też. Zdecydowanie dmuchany basen i opalanie nie były jednorazowe i kiedy tylko widziałam słonko za oknem, zabierałam torbę i szłam wyciskać lato. Flaming też był w użyciu, a pączek został tak wyeksploatowany, że sflaczał. Opiłam się tyle mrożonej kawy, że mam już jej dość, ziemniaków z lubczykiem i koperkiem także mam dosyć (ale dzisiaj jeszcze zjem:)) i powoli, powoli zaczynam iść w dynię i maliny. Od mniej więcej połowy sierpnia miałam już zdecydowanie więcej zawirowań, dużo biegania i trochę stresów, ale przynajmniej zaczynałam dzień szybciej, więc wreszcie poznałam słowo "poranek" i godzinę ósmą, nie tylko wtedy kiedy przewracałam się o niej na drugi bok. Ośmielałam się przechodzić obojętnie koło wystaw sklepowych, nosić same letnie sukienki aż do momentu dostania gęsiej skórki i głośno marzyć o przyszłości. Coś się kończy, coś