Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z maj, 2016

Hamaczek

- Co będziesz robić przez długi weekend? - spytała mnie smsem współlokatorka (czyli moja towarzyszka koszarowej niedoli), kiedy wyciągałam się na całą długość tylnego samochodowego siedzenia w drodze do domu. - Spędzać czas z siostrą. Pisać. Huśtać się w hamaku. Pić kawę mrożoną. Czytać. Malować paznokcie na czerwono. Robić peeling stóp. Kupować miętowe ubrania ...  - wymieniłam za jednym zamachem. I z mocnym postanowieniem, że postaram się choć raz zrealizować swoje (jakże ambitne) plany. Po cichu dołączyłam do nich pielęgnowanie pokoju, żeby utrzymać go w czystości spęłniającej moje wydziwione standardy, spotkanie ze znajomymi z dziećmi, spacerki z psem, bieganie i naukę na prawo. Po cichu, bo wiedziałam, że plany rządzą się czasem swoimi prawami. W głębi czaszki miałam jednak wizję, że wszystko uda się tak jak sobie obmyśliłam. W głębi czaszki widziałam już siebie, jak konwersuję z siostrą na leżaczkach ubrana w zwiewną sukieneczkę, sącząc kawę. Jak piszę głębokie treści na bl

W ręczniku ;]

Połoga pełna porozrzucanych ubrań. (Wcale nie lepsze) Łóżko ze zmierzwionymi kocykami i nowymi letnimi ciuchami, które trzymam w zasięgu wzroku, żeby nacieszyć nimi oko. Wielki kubek herbaty z wielkim plastrem cytryny. Przestudzonej, kwaśnej i lekko gorzkawej. Tysiąc pięćset elementów bielizny na każdej wolnej przestrzeni. Poduszka w sowy. Samotne, nieco obite jabłko na panelach. I ja w niebieskim ręczniku z kocem na głowie ;]. Tak właśnie wyglądają moje powroty do domu. Tzn. niekoniecznie zawsze z kocem na głowie i owocami poniewierającymi się na podłodze ^^. Jednak procedura jest na ogół taka sama: Najpierw śpię w aucie przybierając najgłupsze z możliwych pozycji. Potem - jak przejmą mnie rodzice - przytomnieję i nawijam do ochrypnięcia. Następnie znów jest kimanie na siedząco i udawanie, że głowa wcale nie leci mi na łeb na szyję. Kiedy wysiadam z auta zaciągam się bieszczadzkim powietrzem i mówię, że na szkole takiego nie ma. Bo nie ma ;). Od progu domu zrzucam z si

Nauczyłam się ^^

Nauczyłam się powstrzymywać lecące z nosa smarki siłą woli podczas biegania wkoło placu apelowego o szóstej rano. Nauczyłam się jeść śniadanie przy równoczesnym przecieraniu kontaktów, parapetu i klamek ściereczkami nawilżającymi. Nauczyłam się myć naczynia w umywalce i suszyć je w brodziku. Nauczyłam się co to jest numer VIN i gdzie należy go szukać. Nauczyłam się wrzucać ciuchy bardzo szybko i bardzo bezskładnie do tapczanu i szafy, nie myśląc o tym, że w zwykle sortowałam koszulki według koloru, a bluzy według poziomu miękkości. Nauczyłam się iść zgrabnym krokiem przez długi korytarz z naręczem sałaty, rzodkiewek i oliwek i nie upuścić nic na podłogę. Nauczyłam się podstawy prawnej legitymowania i zatrzymania. Nauczyłam się myć kubki pastą do zębów i wodą z Listerinem przy pomocy płatka kosmetycznego. Nauczyłam się głupich słów głupich piosenek podczas jazdy przez sześć godzin z czterema facetami. Nauczyłam się trzymać gardę (*powiedzmy ^^), zadawać kopniaki i ciosy

Dla zdrowej równowagi ;]

Dla zdrowej równowagi piję gorącą herbatę z cytryną, a nie przestudzony czaj, który zaparza się rano i który wciąga się duszkiem kiedy wraca się sponiewieranym do pokoju. Dla zdrowej równowagi mam na sobie skudłaczoną bluzkę z Myszką Minnie i dziurą gdzieś w okolicy pępka, a nie czarną bluzkę z napisem "Policja". Dla zdrowej równowagi pasowałoby mi napisać post o niczym konkretnym. Ostatnie parę wpisów było dość pojechanych (ciągle zastanawia mnie fenomen ile podtekstów można świadomie bądź mniej świadomie zmieścić w pozornie błahym wpisie), a kolejne przygotowane na zaś wpisy (tzw. gotowce) są mocno tematyczne. Nie mówiąc już o tym, że zawsze jak sznuruję usta i nie piszę co się u mnie dzieje na bieżąco, macie dziwne wyobrażenie, że coś się stało. Nie, nic się nie stało - jestem cała, zdrowa i nawet w dobrym humorze. Ostatnio miałam parę dni kiedy nie strzelałam uśmiechem jak zawsze i byłam dziwnie małomówna, ale nie wynikało to z żadnego problemu tylko raczej z dylema

Dlaczego nie cierpię romansów ^^

- O nie! - zerwałam się z fotela. - Co się stało? - spytała moja siostra. - Rozstali się! - odparłam. Na chwilę ogłuszył mnie jej rechot. - Nie wierzę, że zrobiło to na Tobie jakiekolwiek wrażenie... - No wiesz? Masz mnie za aż tak zimną? - udałam oburzenie. - Szczerze...? Taa... Romantyczka ze mnie słaba. Chociaż oglądając wyżej wspomniany film "Diabeł ubiera się u Prady" (jak zawsze nie dotrwałam do końca...) naprawdę przejęłam się rozstaniem głównej bohaterki... Przynajmniej jak na moje możliwości ;). Ogólnie związki, śluby, pocałunki i rozstania nie robią na mnie takiego wrażenia jak porwania, ucieczki, seryjni i katastrofy. Ma się te wegańską subtelność i delikatność ^^. No okej. Romanse to dla mnie zwykłe smyranie się piórkiem po podniebieniu. W książkach, które namiętnie pochłaniam nie ma miejsca na takie... takie... Takie. Pewnie dlatego, że czytam głównie skandynawskie kryminały. I thrilery. A jak thrillery to najczęściej medyczne, psychologiczne, ko

O czym się nie pisze? ;]

Wiem, że wpisów nie pisze się pod wpływem silnych emocji. Szczególnie jeśli to negatywne emocje. Albo emocje wyjątkowo mocne. Nie pisze się więc, kiedy jest się zdenerwowanym, smutnym albo złym. Nie daj Boże rozżalonym. O nie! Nie wolno pisać rozżalonych wpisów. Nie wolno też pisać postów pod wpływem nagłego przyjemnego wydarzenia. Ani też bezpośrednio po przykrym zdarzeniu. Bo albo wpis będzie pełen ochów, achów i westchnięć (nie, nie wierzę, że Czytelnicy nie wyczują tego entuzjastycznego tonu i nie domyślą się, że zadziorny emotikon na zadziornym emotikonie nie oznacza wyższego stopnia zadowolenia) albo będzie dołująco i żenująco smutny. Nie wolno pisać wtedy, kiedy ktoś nas zranił, bo emocje wypłyną z nas taką falą, że potopią wszystko wkoło. No i osoby, które nas zraniły dowiedzą się, że sprawiły nam przykrość. A po co mają to wiedzieć? Nie wolno pisać, jeśli na czymś nam zależy, bo jak to stracimy może się okazać, że zależało nam bardziej niż myśleliśmy. Nie wolno pisać

Nauczona doświadczeniem... ;]

Nauczona doświadczeniem wiem, że wpisów nie pisze się po kawie. Zwłaszcza małej czarnej. Po spaniu też nie. Ani po długim odpoczynku. Z gorączką lub tuż po niej. W nocy ani tyle. Pechowo jest noc, a ja nie powinnam się rozsypiać, bo za dwie godziny muszę być na tyle przytomna, żeby ubrać buty (żegnajcie kozaki, witajcie Air Maxy!) i wytargać walizki przed dom. A o pierwszej w nocy to jest wyzwanie. Pechowo przez weekend piłam kawę i choć od jej wypicia minęły już dwa dni to czuję ją do dziś w zbyt szybko poruszających się palcach i stopach, którymi tupię jak królik. Pechowo odpoczywałam cztery bite dni, nie robiąc absolutnie nic, więc to samo w sobie brzmi już nieprzyzwoicie. Pechowo gorączkowałam przez dwa dni (choć moje pożal się Boże gorączki to dla normalnych ludzi normalna ciepłota ciała) i mimo tego, że wróciłam do swoich hipotermicznych magicznych 35 stopni to dalej mam wrażenie, że jestem lekko zamroczona. Gardło też już mnie nie boli, bo jak zwykle ból zszedł niżej

Pięciogwiazdkowy ;]

Obudziły mnie ptaki, które świergotały za oknem. Obudził mnie kot, który zaczął drapać do moich drzwi. Obudziłam się wypoczęta, syta, zadowolona. Obudziłam się w ciszy i spokoju. Obudziłam się prześlizgując się wzrokiem po białych mebelkach jak z domku dla lalek, po stosie poduszek na komodzie i po kolorowych kropkach na kocyku. Otworzyłam okno i zapatrzyłam się w dal, wciągając do płuc rześkie powietrze. Niby zawsze doceniałam fakt, że mieszkam gdzie mieszkam, ale chyba powinnam była częściej zaciągać się głęboko tym powietrzem i chłonąć te widoki. Jest tak prosto, że aż pięknie. Łąka i pasące się na niej konie. Rzut beretem do rzeki i lasu. I to, że jest tak czysto, przyjemnie i zielono. Wzięłam do łóżka koc, kota i laptopa. Laptopa położyłam na kolana, koc rzuciłam na plecy, kot jak to kot - sam znalazł sobie miejsce przy moim boku. Włączyłam sobie piosenki, włączyłam sobie bloggera. Przez niezmierzoną ilość czasu pisałam. W domu panowała cisza. Niczym nie zmącona