Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z kwiecień, 2016

Efekt cieplarniany ;]

Jest mi tak zimno, że nie przeszkadza mi nawet, że jest gorąco ^^. Serio. Jestem tak dogłębnie wymarznięta, że chociaż kaloryfer w pokoju mam rozgrzany do czerwoności i siedzę wyrozbierana plus boso, to i tak piję gorącą herbatę. Ciekawe, że całą zimę przeżyłam praktycznie bez włączania kaloryfera, a teraz przeprosiłam się ze wszystkimi urządzeniami wytwarzającymi ciepło... Ale może przebywanie w nieogrzewanym starym budynku przy jednoczesnej małej ilości snu tak właśnie wpływa na ludzi ;).   To tak w skrócie co u mnie słychać. Bo w zasadzie to nic nie słychać ;) Poza tym, że ostatnie dwa tygodnie spędziłam głównie jedząc i śpiąc. Czyli już ewidentnie zmieniłam się w kota ;P. Na szkole to już nawet nikt się specjalnie nie dziwi, że kiedy wchodzi do mojego pokoju to widzi tylko wystającą spod kołdry (i koca) rękę. Śpię tym chętniej i więcej chociażby dlatego, że kaloryfery przestały już emanować przyjemnym ciepłem (a przypomnę, że nawet kiedy nim emanowały to i tak spałam w ko

Pieszczotliwy ;]

Żeby być twarda, zahartowana i nie do zdarcia – wyznawałam zasadę: „Zero pieszczenia się ze sobą”. Zero wymówek, zero okazywania słabości, zero podniecania się pierdołami. Zero łez, zero mówienia, że nie dam rady, zero proszenia o litość. Zero bycia żałosną, zero proszenia, zero bycia milutką. Zero. Jak leczenie zębów to bez znieczulenia, żeby móc ponapawać się swoją odpornością na ból. Jak kręcenie hula hopem z wypustkami to na goły brzuch, żeby było bardziej czuć. I na następny dzień też kręcenie, żeby poprawić siniaki. Jak chodzenie na siłownię to dzień po dniu, żeby mięśnie błagały o litość. Jak ćwiczenia to do upadłego. Jak zumba to nie raz, a cztery razy w tygodniu. Jak siłownia to nieważne, że zmęczona, głodna czy chora. Jak zajęcia grupowe to mało istotne czy muszę na nie iść na piechotę czy jechać autem w śnieżycę. Nieważne też jaka faza cyklu czy który dzień przeziębienia. Jak zaczynałam się ślizgać na macie, bo była śliska od potu - brałam drugą.

Zepsucie hard level ;]

Zaczęło się w pierwszy weekend, kiedy wróciłam do domu. - Uhh, nie mogę się doczekać jak wejdę pod prysznic! - wyjęczałam już od progu. - Nie weźmiesz prysznica. Zasłonka jest w praniu - moja mama zrobiła przepraszającą minę. - Jak to zasłonka jest w praniu? - osłupiałam, jakby fakt prania zasłonki był równie zaskakujący co śnieg w lipcu. - Oj normalnie. Wyprałam ją i jeszcze nie wyschła - moja rodzicielka wzruszyła ramionami. - To ja wracam z koszar zmęczona i niewyspana z prymitywnym marzeniem, żeby iść pod prysznic i tak długo stać pod orzeźwiającym strumieniem wody aż mi wyrosną błony między palcami, a Ty mi mówisz, że wyprałaś zasłonkę? - palnęłam bez zastanowienia. I tak się właśnie zaczęło... Przeżyłam tamten wieczór kąpiąc się w wannie (co było frustrujące ze względu na to, że z wanny korzystają trzy osoby i trzeba czekać na swoją kolej, a prysznic jest tylko dla mnie) i walnęłam się do łóżka. Pierwszy poranek w domu. Pierwsze śniadanie jedzone bez pośpiechu i bez st

Dzień z życia bieszczadzkiego kota (czyt. kot w niewoli) ^^

Bieszczadzki kot jest doskonałym przykładem zwierzęcia niewpisującego się w żadne powszechnie obowiązujące kanony.  Oprócz specyficznej dzikości i niecodziennego charakteru, gatunek ten charakteryzuje się nietypowym połączeniem wykluczających się na ogół cech. Chęć dominacji i tendencje do rządzenia kłócą się ze zdolnością podporządkowania się w grupie, zaś nieokiełzaność i spontaniczność równoważy chłodne i racjonalne działanie. Wnikliwe badania i analiza indywidualnego przypadku wniosła wiele wartościowych spostrzeżeń do ogólnego zarysu charakterystyki tego gatunku. Tym co napędza jedną z ostatnich żyjących w niewoli przedstawicielkę dzikiego bieszczadzkiego kota jest jej silny instynkt przetrwania. Samica tego gatunku ukierunkowana jest na przeżycie w warunkach silnie niesprzyjających, a także na zdobywanie umiejętności przydatnych do życia na wolności. Tryb życia bieszczadzkiego kota ulega nieustannym przemianom na skutek zmian występujących w jego otoczeniu, jak r

Dzisiaj ;]

Dzisiaj spałam osiem godzin. Osiem! Pełną, wspaniałą ósemkę! (I jak widzicie jaram się tym tak, jakbym co najmniej spała w hamaku nad przepaścią albo na latającym dywanie...) To nic, że na trasie szkółka - dom piłam napoje zawierające substancje, które na ogół mocno mnie pobudzają. I tak prawie całą drogę kimałam. To nic, że jedynymi momentami aktywności były w zasadzie zmiana pozycji na bardziej wydziwioną i wykręconą oraz splatanie i zaplatanie nóg. I tak do łóżka prawie się doczołgałam. Nie pofatygowałam się żeby poszukać piżamę, co dopiero ją ubrać. Jeszcze nigdy nie zasnęłam w takim tempie (*chociaż od jakiegoś miesiąca cały czas tak mówię ;P). Zdążyłam tylko zarejestrować, że jest godzina 00:00 i od razu straciłam zdolność trzeźwego myślenia. O czwartej piętnaście, kiedy zazwyczaj próbuję wstać i się uczyć (*na ogół próba ta kończy się na włączeniu drzemki i spaniu dalej ;]) dziś spałam snem sprawiedliwego. O piątej dwadzieścia nie zdałam sobie nawet sprawy, że zacz

Syndrom opadających powiek ;]

Zaczyna się w miarę subtelnie i łagodnie. Powolne mruganie. Delikatne, prawie niezauważalne. Powieki zaczynają lekko ciążyć, ale jak zacznie się odpowiednio szybciej mrugać – można bez problemu z nimi wygrać. Na chwilę. Potem – nie wiadomo skąd i dlaczego - powieki robią się coraz cięższe. Można wtedy spróbować skupić na czymś wzrok i udać, że nie czuje się tego lekkiego uczucia lepkości, sprawiającej wrażenie, że ktoś wlał nam jakiejś kleistej substancji do oczu. Na ogół się to jednak nie sprawdza. Mruganie znów nabiera tempa i zaczyna się prawie że kokieteryjny trzepot rzęs. Kiedy trzepot rzęs przyśpiesza, dołącza do niego uczucie nieznacznego mrowienia. Ot, takie minimalne. Jakby ktoś naprószył nam odrobinę drobnego piasku pod powieki. Po chwili wachlowanie rzęs wzmaga się, a zamiast prószenia mamy wrażenie, że ktoś wsypuje nam do oczu piasek niczym złośliwe dziecko w piaskownicy. Zaczyna się seria wdechów i wydechów, rozglądanie wkoło jakby to miało ustrzec przed senności

Czytelnicy! ;]

Czytelnicy! Zasada numer 1 - nie upominamy się o wpisy. Gdybym mogła to bym pisała. A zresztą - narzekaliście, że daję za częste i za długie posty to teraz powinniście być zadowoleni. Po 2 - nie mówimy głośno, że tęsknimy. No weźcie... Jestem przecież nieczuła. Na mnie to nie robi wrażenia. No i powinniście wiedzieć, że nie wolno przywiązywać się do ludzi. Ani ich tekstów ;]. Po 3 - jak się Wam nudzi to przeszubrujcie archiwum. Tylko niezbyt wnikliwie, bo będziecie o mnie wiedzieć więcej niż ja sama... Albo po 4 - znajdźcie sobie innego bloggera, który nie ma zamiaru spędzić pół roku w koszarach ;]. A tak całkiem serio... Wiem, że przyzwyczajenie drugą naturą człowieka. Sama mam w głowie wspomnienie, jak uwzięłam się na "Pamiętnik Hermiony" pisany gdzieś na stronie harrypottercośtam i jak namiętnie śledziłam dalsze losy bohaterów książki. Miałam wtedy jakieś dwanaście lat, ale do dziś pamiętam to podniecenie, kiedy zasiadałam przy zmulającym komputerze i chłonęłam s

Prymitywny ;]

1. Łóżko Dawniej: Materac z włókna kokosowego z powłoką antyalergiczną i pięcioma tysiącami oddychających warstw, potem rozkładana kanapa. Jedna z droższych, żeby łóżko było ładne, pasujące do wnętrza pokoju, odpowiednio twarde, wygodne. Nowe - kurzu i roztoczy brak. Pościel - tylko markowa/z dobrej jakości bawełny/mikrofibry/satyny. Ładna. Droga. Pasująca do wnętrza pokoju. Stonowana/ czarno - biała/ kolorowa/ z motywem odpowiednim do nastroju lub aktualnych zainteresowań/ szara. Ciesząca oko. Delikatna. Gładka. Miękka. Przyjemna w dotyku. Delikatna. Czysta. Wyprana. Wypłukana.Wywietrzona. Prześcieradło - bawełniane, miękkie, gładkie. Z gumką, żeby nic się nie mierzwiło, nie drapało, nie gryzło, nie zwijało się, nie naciągało. Kocyk - a właściwie cztery kocyki o różnych stopniach miękkości, grubości i delikatności. Do nakrycia, położenia pod głowę, na stopy. Piżama - markowa, przewiewna, dopasowana, czysta, świeża, pachnąca, w odpowiednich kolorach. Skarpetki - zawsze

Nie.

 Sytuacja nr 1 - znajomy lekarz, lustrując wzrokiem świstek papieru z wynikami badań. - To Twoje ostatnie wyniki? - Tak. - Nie miałaś podwyższonych leukocytów? - Nie. - Białko w moczu? - Nie. - Bakterie? - Nie. - Kreatynina podwyższona? - Nie. - A mocznik? - Też nie. - Brałaś coś oprócz furaginy? - Nie. - Masz gorączkę? - Już nie. - Boli Cię brzuch? - Nie. - Więc bolą Cię w zasadzie plecy i tylko plecy? - Tak. - Czy lekarz sprawdzał Ci nerki?  - Postukiwał mnie w plecy. - Bolało? - Nie. - Pokaż, zbadam Cię i ja. Łup, łup. - Boli? - Nie. Łup, łup, łup. - A teraz? - Nie. Łup! - A tu? - ... Nie. - Byłaś u ginekologa? - Yyy... Nie. - No to idź. Lekarz nr 2, jeżdżąc głowicą ultrasonografu po moim brzuchu. - Tu Panią boli? - Nie. - A teraz? - Nie. - A jak ucisnę to boli? - Nie. - A teraz? - Nie. - A jak ucisnę w TYM miejscu? - ... - Boli? - Eee... Nie. Wszystko zdrowe. Wszystko w normie. Wszystko podręcznikowe. Wszystko wzorowe. - Pokle