Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z styczeń, 2016

Pociągający

Jak spędzić niedzielę z grypą? Obudź się wcześnie rano. Pokręć się w pościeli, próbując jeszcze poleżeć. Próbuj wciągać powietrze nosem, mimo że jest zaklejony jak puszka na datki. Okej. Poddaj się i weź głęboki wdech ustami, bo jeszcze się udusisz. Przełknij ślinę. Tak, wiem, że boli. Wygładź zmierzwione przez noc prześcieradło i uklep zgniecione gorączkowym snem poduszki. Skapituluj i wyjdź z łóżka, żeby mieć więcej godzin na smęcenie i snucie się bez celu po domu. Popatrz do lustra i uśmiechnij się mimo, że wyglądasz jak obraz nędzy i rozpaczy. Nie wpatruj się zbyt długo w mało świeże i potargane włosy, podkrążone oczy i bladą twarz. Zjedz na śniadanie to, co jesz od trzech dni jako każdy posiłek, czyli namoknięte płatki na ciepłym jak zupa mleku. Nafaszeruj się całą baterią leków, po których zostanie Ci w ustach gorzki smak. Z równie gorzkim smakiem próbuj zrobić coś sensownego. Poprzekładaj mandarynki na paterze, popatrz się przez chwilę na wzór przedpokojowych płyte

1:0

Co mam? Mam grypę albo jakieś inne świństwo. Plus wielkiego zajada w kąciku ust, który jest wprawdzie mało widoczny, co nie znaczy, że nie upierliwy. Co słychać? Słychać krtaniowe "ehy, ehy, ehy", które dudni po domu, kiedy tylko nabieram pary w płuca. Co nowego? Wykańczam chustecznik i swój nos, przy okazji. Co poza tym? Jem głównie kukurydziane płatki na sojowym mleku, bo są wyjątkowo bezpłciowe i wyjątkowo łatwe do przełknięcia. Pochłaniam książkę za książką (wczoraj - "Ostatni, który umrze" mojej kochanej Tess Geritssen, teraz - "Zaklinacz deszczu" mojego kochanego Johna Grishama). Wzdycham z ulgą na widok maści majerankowej i soli fizjologicznej do oczu, obficie smarując się pod nosem zieloną mazią i wlewając do obolałych, piekących oczu płynne złoto z apteki. Czuję się gorączkowo, choć w moim przypadku jak mi podskoczy powyżej 36 to już jest podgorączkowy. Snuję się po domu, mówiąc przez nos co nadaje mi wiecznie pretensjonalny głos. Szu

Na łopatki ;]

Łóżko. Szary kombinezon do spania. Grube skarpety w skandynawskie wzorki. Komedia romantyczna. Chustecznik. Maść majerankowa. Gorzka herbata. Koce. Poduszki. Taa... Wytrzymałam dwa dni i trzy zajęcia z zumby. Ale dzisiaj mnie rozłożyło. Na łopatki ;). Wytrzymałam poniedziałkową wywiadówkę, wczorajszą radę pedagogiczną i dzisiejszą zabawę karnawałową. A teraz spędzam dzień w domu, w pokoju, w piżamie. Po pracy byłam tylko u fryzjera, w bibliotece i na zakupach. Kupiłam sobie rozpieszczacze w drogerii (kosmetyki z ulubionej linii zapachowej Nivea, szczotkę do masażu i mycia twarzy, szczotkę masującą do włosów) i jedzenie, które da się przełknąć z gardłem czerwonym jak polne maki. Oprócz tego moje popołudnie zostało sprowadzone do wlewania w siebie herbat i wylewania z siebie smarków ;). O tak. Wylewanie to dobre słowo. Wysmarkiwanie musiałby się wiązać z czynnością, a po pierwsze - nie mam siły na żadną aktywność, po drugie - to ta faza, kiedy z nosa kapie jak z nie usz

Na jednej nodze, w jednym bucie ;)

Niedziela zaczęła się od bólu żeber. Gdyby nie to, że śpię sama (pomijając ostatnią piątkową noc, kiedy moja kotka nie dała się wygonić z pokoju i całą noc spała rozkosznie zwinięta w precel koło mojej głowy), pomyślałabym, że ktoś skopał mnie na śnie. Po chwili ból z żeber rozlał się na brzuch i plecy, a ja poczułam się jak jeden chodzący zakwas, co było dość niemożliwe, bo sobota jest dniem porządków, korepetycji i lepienia pierogów. No i dniem regeneracji po całym tygodniu biegania na siłownię ;]. Nie minął kwadrans, a do bólu żeber dołączyła głowa. Zanim wstałam, głowę miałam ściśniętą niewidzialną obręczą, a przewracanie oczami było niemożliwe. Płatki jadłam na szybkości, bo tato już tuptał nogami, żebym jechała z nim na zakupy. Wrzucanie owoców i warzyw do wózka przypominało mi przerzucanie tony węgla. Jak wróciłam do domu, słaniałam się już pod ciężarem papieru toaletowego i małej siatki z zakupami. Wtedy mnie tknęło. Żebra. Kości. Mięśnie. Głowa. Przerażona rzuciła

Z trzepotaniem rzęs ;)

Wydudliłam wielki kubek jaśminowej herbaty. Poukładałam ciuchy w szafie (czy ktoś jak ja docenia terapeutyczną moc układania książek i bluzek?). Zastrugałam ołówki, żeby ich główki sterczały z blaszanego pojemnika zwarte i gotowe do pisania. Złożyłam nawet kanapę, by choć jeden dzień była porządna, bo zwykle przerzucam tylko byle jak literkową pościel, żeby była gotowa przyjąć mnie szeroko otartymi połami, kiedy porządnie wypompowana wysiłkiem fizycznym wpełzam do łóżka pachnąca cytrynowym szamponem i balsamem Nivea. I nic. Dalej zbieram myśli, dalej szukam pomysłu na wpis. Chciałam iść dalej alfabetem i napisać coś na "B", chciałam napisać wpis tematyczny, chciałam, chciałam, chciałam... I na chceniu się skończyło ;). Podzieliłabym się z Wami tym, co u mnie słychać, gdyby rzeczywiście było coś słychać. A tu nic. Nada. Zero. Zmian w sensie ;) Ogólnie jest cudownie i jaram się każdym dniem jakbym co rano dolewała sobie czegoś do płatków. Zawsze czekałam na tę c

Aż dzieci ;]

Co tam, stalkerzy? ;] U mnie trzy newsy. Po pierwsze - zakochałam się. Wybrańcem jest John Grisham, a miłością zapałałam do niego po tym, jak na 24 godziny zabrał mnie do świata prawniczego bełkotu i zapewnił zajęcie na kilkanaście godzin. Po drugie - jestem zarobiona, dzięki widmu wywiadówki (czyt. oceny opisowe dla każdego skrzata z klasy), korepetycjom, szkole i odrabianiu zastępstw koleżeńskich oraz przygotowywaniu dzieci na Dzień Babci i Dziadka. Po trzecie - zaczęłam jeździć na siłownię i katować bieżnię. Albo raczej swoje biedne, pozdzierane buty do biegania i łydki ;). Tak, tak. Z psychologicznych, medycznych i korporacyjnych gładko prześlizgnęłam się na thrillery prawnicze, łykając prawie jednym kęsem "Górę bezprawia", dzięki której przez weekend późno chodziłam spać i wcześnie wstawałam, żeby móc czytać. Książkę uważam za genialną, jedną z bardziej "ludzkich" jakie miałam okazję ostatnio czytać. Jest w niej zmiana, wyprowadzka, silna kobieta i be

Wąskie biodra ;]

Wyjazd na Śląsk w środku tygodnia, w niepewną pogodę, z tatą i trójką starszych ludzi na pogrzeb musiał się skończyć jednym. Zmęczeniem ;) Jazda w jedną stronę była nawet zabawna, zważywszy na okoliczności. Kiedy jeszcze znaliśmy dobrze trasę, chętnie wsłuchiwaliśmy się w staruszkowe przekomarzania i kłótnie, podśmiechując się pod nosem. Kiedy jeszcze nie ujechaliśmy stu kilometrów, problemy z zapięciem pasów były śmieszne, a narzekania, że ciasno, że pas dusi i chce odciąć szyję albo że gniecie brzuch - nie zrobiły na na mnie i na moim tacie najmniejszego wrażenia. Kiedy jednak zaczęły się schody w postaci nieznajomości trasy, padającego deszczu i znużenia długą jazdą - zrobiło się stresująco. Ostatecznie, jak już szczęśliwie wylądowaliśmy na miejscu i wyciągnęliśmy z bagażnika torby, byliśmy przeszczęśliwi. Zjedliśmy obiad, wypiliśmy szybką herbatę i pojechaliśmy do drugiego wujka do innego śląskiego miasteczka. Tam zabawiliśmy do wieczora, a potem wróciliśmy do wujka nr 1.

Poniedziałkowy ;]

Żeby nie było, żeby nie było... Ostatnio wrzuciłam coś prawie że z sensem, więc teraz dla równowagi muszę pobezsensić ;). Weekend był cudowny. Pewnie dlatego, że po miałam świadomość, iż po dwóch błogich dniach czytania, pisania i ćwiczeń wrócę do pracy ;). Dzisiejszy poniedziałek był z kolei jednym z lepszych poniedziałków ever. Spałam genialnie i miałam problem, żeby w ogóle się dobudzić, a drzemkę ponawiałam od 7.45 do 10.25 co dwadzieścia minut, bo nie mogłam zmotywować się do wypełznięcia z łóżka. Potem kurier i listonosz urządzili mi i mojej siostrze akcję "Panika", bo ani jedna ani druga nie byłyśmy kompletnie ubrane, żeby pokwitować odbiór paczki i listu. Oczywiście nie obyło się bez zwalania obowiązku jedna na drugą i bez miauczenia, że nie możemy znaleźć koszulki, przy równoczesnym pianiu "Chwileczkęęęę", próbując przebić się przez ujadającego psa. Ale tak to już jest, kiedy paczki i orzeczenia o zdolności do służby przychodzą o nieludzko wczesnej

Pół żartem, pół serio o... głupiej miłości ;]

Nie wierzę w miłość. W miłosne wyznania, ckliwe spojrzenia, robienie sobie dziecinnych wyrzutów. W łzawe historie, tanie dramaty, głupie kłótnie. W ciche dni, trzymanie się kogoś kurczowo "bo tak", pilnowanie partnera, żeby czasem nie zrobił skoku w bok. W romantyczne wizje, czcze obietnice, rozstania i powroty. W drugie szanse, happy endy i never ending story. Nie wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia. Nie wierzę w miłość z rozsądku. Nie wierzę w to, że powtarzanie co pięć minut: "kocham Cię" jest szczere, chyba, że nie wychodzi się przez cały dzień z łóżka i że to "kocham" jest rzucane między jednym z trudem zaczerpniętym wdechem, a drugim. Nie wierzę w to, że ślub to najwspanialsze wydarzenie z życia, a po ślubie żyje się długo i szczęśliwie. Nie wierzę w seks bez zobowiązań. Nie wierzę, że można kogoś przekupić pieniędzmi. Nie wierzę, że można być szczęśliwym jeśli jest się z kimś tylko z przyzwyczajenia i z poczucia bezpieczeństwa.

Subtelnie torebkowy ;)

Wróciłam do pracy - wróciłam do życia. Niby miałam tylko dwie lekcje w szkole i korki po południu, ale czuję się o niebo lepiej pracując niż siedząc w domu. Zdecydowanie ;). Zdecydowanie to dzieciaki były jeszcze trochę rozstrojone przez święta, ale po tak długiej przerwie bez nich byłam na tyle zdesperowana, że nawet nie przeszkadzało mi ich trajkotanie na lekcji. Po pracy obskoczyłam jubilera (muszę skrócić bransoletkę, bo wisi mi dwa centymetry więcej niż powinna), piekarnię, dwie biblioteki - leską i sanocką (ostatnio coś drgnęło i wypożyczone książki ciągle są "w czytaniu". Oddałam siedem, siedem pożyczyłam. Triumfalnie ułożyłam je na pustawej półce). Potem przeczekałam pół godziny na dostawę sojowego jogurtu o smaku borówkowym we wściekle fioletowym kolorze (skoro tłukę się 14 km po książki to grzechem byłoby nie kupić sobie czegoś wydziwionego), kupiłam parę drobiazgów w drogerii i wróciłam do domu. Boże, jak dobrze znów zapełniać grafik pracą, pierdołami załatwia

502 Bad Gateway

1. Robi mi się słabo, jak ktoś odgrzebuje stare wpisy, które brzmią jakbym pisała je nie ja. Albo inna ja. Albo głupsza ja. 2. Robi mi się słabo, jak widzę ile emotikonów udawało mi się zmieścić w jednym archiwalnym wpisie. Chryste... 3. Robi mi się słabo na widok długości starych wpisów. Jezu, jak Wy to mogliście czytać...? 4. Robi mi się słabo jak ni z gruszki ni z pietruszki podskakują mi statystyki, bo nigdy nie wiem, czy to jedna osoba tak się uwzięła (ale żeby wchodzić na bloga ponad 200 razy w ciągu 12 godzin...?), czy to rodzice moich uczniów dorwali linka i czytają mnie wzdłuż i wszerz czy może granatowi odkryli, że staram się do nich dołączyć i czytają moje wypociny, żeby stwierdzić, czy na pewno nadaję się do służby... Tak. Zdecydowanie czuję się wtedy słabo. (Pst! Nie lubię, jak mi jest słabo. Za twarda jestem na to ;>) ... Poza tym jestem przeszczęśliwa, że jutro idę do pracy, chociaż nie zmobilizowałam się jeszcze, żeby napisać konspekty. "Piszę&qu

Zdolna, zdolna ;]

Skąd się bierze zły humor bez powodu i dobry z niewiadomych przyczyn? Wczoraj zła, smutna, przygaszona, dziś - promyk szczęścia. Wczoraj smęcąca, znudzona, przymulona  - dzisiaj wyszczerz od ucha do ucha. W nocy nie spałam prawie do trzeciej, co mi się nie zdarzało już dawno, daaawno. Wprawdzie nie chwalę Wam się już, jak to ładnie kładę się lulu i przesypiam nocki, ale nie znaczy to, że wciąż się tym nie jaram po pasmie bezsenności, które prawie zrobiło ze mnie zombie (moja siostra parę dni temu po jednej nieprzespanej nocy uznała, że dziwne, że nie zwariowałam ;P). Ogólnie to skończył się mój problem, moje widmo, moje kłopoty ze spaniem. Jak wszystko idzie zgodnie z planem - śpię jak nie ja. I nie trybię co się dzieje wkoło, co mnie wcale nie martwi, bo po co mam się stresować ;]. Dziś niestety coś poszło nie tak. Ale skoro prawie nie spałam, prawie nie musiałam się budzić, jak budzik wygrzmocił piątą czterdzieści pięć. Prawie bez problemu wstałam, telepiąc się z zimna ja