Kocham jesień. Zawsze mam niedosyt lata, bo musiałabym mieć dwa miesiące wakacji (za rok, za rok!), wczasy w ciepłych krajach jednorazowo i basen na podwórku na co dzień, podwórko z własnymi malinami, własne podwórko, dmuchanego flaminga we własnym basenie i cały czas pomalowane paznokcie (nie tylko na L4), żeby nie czuć summertime sadness, ale kocham jesień. Nawet jak co roku kiwam głową, że znów nie nosiłam połowy swoich letnich ubrań, nawet jak kupię (jak tego lata) milion sukienek, a ubiorę każdą jeden raz to nie żałuję. Co roku mam inną misję jesień. Była misja świetlne kulki (cotton ballsy), była misja kot (Kiarka), była misja książki, bluzy, kocyki, dyniowa zupa. Teraz są swetry. Jako fanka bluz mało mam w mojej szafie swetrów. W tamtym roku kupiłam poncho. Śliczne, szare, mało praktyczne na co dzień. W tym roku ocipiałam na punkcie sweterków. Zawsze marzy mi się też jesień z internetu, czyli wprowadzenie w życie tych pięknych zdjęć z instagrama i postów o jesieni - brod