Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z marzec, 2016

Czego jest najwięcej? (czyt. Cnotliwie po raz trzeci)

Czego jest najwięcej? Najwięcej jest biegania. Bieganie zaczyna się od piątej rano i trwa do 23 w nocy. Biega się rano po pokoju, żeby znaleźć termoaktywne getry, czapkę, rękawiczki i miętowe adidasy. Biega się z łazienki do pokoju, żeby związać włosy, umyć zęby i zrobić porządek w pokoju. Biegnie się na plac, po którym też się biega (ciesząc się rześkim porankiem i tym, że zaczyna się dzień od porannej gimnastyki. To nic, że o szóstej ;]). Biega się, żeby przebrać się w mundur, biegnie się na apel, żeby się nie spóźnić. Biegnie się na stołówkę, biegnie się na zajęcia… Najwięcej jest rozbierania i ubierania. Kurtkę zimową załóż, zapnij pas, ubierz identyfikator, ubierz czapkę, ściągnij kurtkę i czapkę, przepnij pas na bluzę, nie zgub czapki, wywieś identyfikator… A potem? Śmigaj po korytarzach, szukając sali. Poruszaj się całym plutonem, czując się jak wielka gąsienica utworzona z morza ciał w mundurach. Stój pół godziny w kolejce do stołówki. Na śnia

W rękach ;)

Nie mam typowych Świąt. Nie ma objadania się mazurkami, jajek, pogaduszek z daleką rodzinką i dekoracji z kształcie kurek. Nie ma leków na niestrawność. I zajączków jakoś też nie ma ;P. Jest za to czas na obijanie się. Na wykładanie się po łóżku, na luźne rozmowy z siostrą, picie kawy zbożowej z korzennymi przyprawami i jedzenie makowca. Jest celebrowanie chwili. Możliwość jedzenia śniadania w piżamie, siedząc na pół śpiąco przy wyspie. Przewracanie się we własnej pościeli. Noszenie kolczyków i bransoletki. Ubieranie dopasowanych ciuchów, wysokich kozaków i wąskich spodni. I picie herbaty bez cukru ;). Tak więc siedzę w pokoju i chłonę wszystko co swojskie i domowe. Kotka mlaska, bo właśnie upolowała tłustą muchę, która otumaniona wypadła zza plafonu i upadła na podłogę. Pies tupta po korytarzu, skrobiąc pazurkami po panelach. W brzuchu chlupie mi od wody z cytryną pitą przez słomkę z dekoracją, jak na wakacjach. W lodówce mam hummus, borówkowy jogurt sojowy, masło z 4

Co się zmieniło? ;]

Co się zmieniło? Zmieniło się wszystko ;] Wstawałam zgodnie z naturalnym biorytmem jak byłam już na tyle wypoczęta, że leżenie w łóżku było wręcz boleśnie nudne - teraz wstaję skoro świt. Budziłam się dopiero podczas ubierania, teraz ubieram się dopiero mocno obudzona, żeby dobrze zawiązać toporne buty i pozapinać wszystkie guziki. Brałam spokojny prysznic, teraz cieszę się jak zdążę wymyć śpiochy z oczu. Malowałam rzęsy, dopóki nie uznałam, że o tej porze mogę wydłubać sobie oko. Przy śniadaniu wybrzydzałam i jadłam tylko to co lubię, teraz wystarcza mi sucha bułka. Miałam czas na gorącą gorzką herbatę z cytryną, teraz piję lekko wystudzoną, z cukrem. Bez cytryny ;). Czytałam codziennie inną książkę - dzisiaj nie pamiętam, kiedy przeczytałam choćby jedną stronę. Płaciłam krocie za siłownię - teraz mam wycisk za free. Nic się nie uczyłam, a nagle w wolnej chwili przeglądam zeszyty i piszę notatki. Kolorowałam malowanki dla dorosłych, dziś odgrzebuję kolorowe markery i zakre

Przydało się ;)

Przydało się. Przydało się łapanie za najcięższe siaty po zakupach w supermarkecie i targanie ich z auta do domu, choć tato śmiał się ze mnie, że jestem nienormalna. Przydało się wydawanie większości pieniędzy na zumbę i siłownię. Przydało się zawzięcie, zacięcie i postawa: "Chcę, to zrobię". Przydało się chodzenie na maratony fitness, z których wychodziłam ostatnia. Przydał się mój charakterek, temperament, upór i zakapiorstwo. Przydały się wszystkie te razy, kiedy siostra wołała: "Szybko, Młoda! Zamiataj, bo za pięć minut mama wraca z pracy i ma być błysk!" Przydały się buty do biegania, przydała się wiatroodporna czapka i oddychające skarpetki. Termoaktywne gacie też ;). Przydało się pozytywne nastawienie jak jest ciężko, uśmiechanie się mimo zmęczenia i dołki w policzku (szczególnie jak potrzebuję zbałamucić kogoś do wniesienia mi po schodach walizki cięższej niż ja sama). Przydała się instytucja taka jak Mama, która kupuje zbiór Kodeksu, zmywalny długo

Z jak zmiany ;]

Wcale nie stresuję się tym, że w czerwcu zostanę bez pracy.Wcale, ale to wcale. No okej - ta racjonalna część mnie (biegająca wkoło na siłownię, żeby czasem nie przytyć, zażywająca magnez jak jej tika powieka i ubierająca ciepłe buty, żeby nie przeziębić pęcherza) lubi rutynę, przewidywalność, obowiązki i regularne zarobki. Lubi, bo wie, że to dojrzałe i mądre. Lubi rano wstać, kiedy wie, co do niej należy. Lubi wykazać się na polu, na którym umie się wykazać. Lubi, bo lubi dostawać pensyjkę na konto, zacierać rączki, że jest ich tam więcej i udawać, że "to nie jest tak, że tylko ciułam i ciułam pieniążki i wcale mnie to nie cieszy". Cieszy. No, cieszy no. Najważniejsze jest dla mnie zdrowie, szczęście i ludzie, ale dobre buty do biegania i jogurt sojowy za 14 zł (wykończy mnie ta dieta :D...) też są dobre ;]. Jest jednak taki mały, malutki szkopuł. Nazywa się: schematy. Bo moi drodzy musicie wiedzieć, że Wasza ulubiona panna M. (zwana tak coraz częściej, przez co

500 +

Większość moich stanów idealnie odwzorowuje mój pokój. Kiedy wszystko jest normalnie, a ja mam dużo wolnego czasu - kosmetyki są ułożone w skomplikowanym układzie, książki wyrównane do brzegu, a ubrania pogrupowane kolorami. Kiedy jestem zaganiana i chodzę na siłownię pięć raz w tygodniu - na kaloryferze i na fotelu przewalają się sportowe ciuchy, a buty jeśli nie wietrzą się na tarasie to przeważnie turlają się gdzieś między oknem, a szafą. Kiedy mam wenę i piszę - stolik jest zawalony przez puste kubki. Kiedy jestem chora - obok łóżka jest wyeksponowany chustecznik, maść majerankowa i Vicks. Kiedy spodziewam się gości - oprócz ładu na półkach podłoga dodatkowo lśni jak lustro, a w pokoju pachnie orzeźwiającym odświeżaczem. Kiedy mam wolne wieczory - łóżko i stolik są zajęte przez książki, zakładki, kredki i ołówki. Ołówki, co warto podkreślić - mają tak mocno zatemperowane łebki, że można się na nich skaleczyć. Teraz ołówki są ciut przytępawe, bo piszę non stop listy, co mam

Taki przeskok ;]

Wiem, wiem - codziennie coś piszę, więc mogłabym odpuścić, ale istnieje duże prawdopodobieństwo, że na szkółce nie będę miała jak pisać, więc wyżywam się teraz ;]. Wszyscy pytacie o ostatnie dni w szkole i o to, jak nastawiam się do nowej roli bycia policjantką. W sumie to wszystko dzieje się tak szybko, że nawet nie mam czasu się "nastawić". Sami wiecie, że między staraniem się do Policji, a dostaniem się do niej było za mało czasu na cokolwiek. Sam proces rekrutacji trwał i trwał, a ja sama też nie robiłam nic, żeby coś drgnęło w tej sprawie. Nie robiłam prawka na ciężarówkę ani tysiąc pięćset kursów ratownika, żeby mieć o dwa punkty więcej. I nie sądziłam, że się dostanę, bo nie miałam "pleców". Żyłam normalnie, studiowałam, a potem pracowałam i chociaż Policja gdzieś tam sobie tkwiła z tyłu mojej czaszki, to jednak nie zajmowała mnie dłużej niż jakiś mały przebłysk raz na jakiś czas. Telefon o przyjęciu zburzył mój spokój i spowodował niemały mętlik w u