Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z marzec, 2023

oko i jajo *

Przez półtora dnia nosiłam okulary. W główce je nosiłam. Nie było to do końca nieuzasadnione. Te niezidentyfikowane bóle głowy, to częste czytanie książek. No i jak zakrywałam oczęta pojedynczo to zdawało mi się, że gorzej widzę na lewe. Bałam się słabego wzroku, bo bałam się okularów. Bo ja źle wyglądam w okularach.  Ogólnie dużo modeli okularów wydaje mi się twarzowych, ale siebie w nich nie widzę.  Wyglądam w nich strasznie kujonowato. Żeby przestać się bać, poszłam do optyka. Szybko okazało się, że dorosłe okulary nie są dla mnie - dla mnie przewidziane są rozmiary dziecięce. Może powinnam przywyknąć - przeciwsłoneczne też takie miałam, ale na litość boską... Czasami fajnie czuć się jak siedemnastka, nosić kucyka i bluzę, ale czasami chciałoby się móc kupić jednak dorosłe okulary... Do okulisty i tak musiałam się wybrać (diagnozuje bóle głowy), więc poszłam. I jak to często bywa, życie pisze caaałkiem inne scenariusze. Plan był bowiem taki, że po lekarzu połażę po mieście, zrobię z

marzec

Śnieżyca, urodziny i tulipany. Jeden mały pająk na schodach, lampy solne działające non stop w sypialni i gabinecie, zielona herbata z imbirem i kurkumą, która farbuje na zielono jasnomiętowe gumki w aparacie. Wiosno, chociaż kocham marzec, to wciąż na Ciebie czekam. Na dżdżownice, które trzeba omijać podczas spaceru w adidaskach, na lekką kurtkę i chyba najbardziej - na brak czapki.  Poświęciłam się i wzięłam do użytku jasnoróżowe futrzaste kapcie (żeby było tak bardziej świeżo i pastelowo), zaczęłam produkować zielone koktajle w smoothie makerze, a na urodziny ubrałam miętową sukienkę. Na niedzielny spacer też miałam wyjść, ale wybrałam "5 sekund" edycja Harry Potter, w którą grałam z mężem, który na prawie wszystko miał uniwersalną odpowiedź "Harry, Ron, Hermiona", rozbrajał mnie "pegazem", "szczurem" i tym "wielkim Gollumem z lasu".  Doceniam jednak te marcowe dni, wydłużające się i coraz bardziej jasne, a także niedziele. Jedyny dz

32.!

Stuknęło mi dziś 32 wiosenki, a muszę przyznać, że lubię mieć urodziny i nie przeszkodziła mi ani zmiana kodu dwa lata temu (mentalnie dalej siedemnastka, może ma to wątły związek z wegetariańskimi latami, a może z pasją, jaką wciąż żywię do HP) ani kolejny odhaczony rok. Rok był całkiem spoko, raczej przyjemny, za to dzisiejszy dzień był bardzo, bardzo na plus. Począwszy od nowej wymarzonej leżanki pełnej poduszek i kotów, na której się obudziłam, przez poranne przytulasy i prezenty (słuchawki w kolorze misty mint; dla jeszcze częstszego słuchania audiobooków i gadżety z kotem Simona), przez udany dzień w pracy (co jest naj w byciu nauczycielką to chyba to, że nie da się spędzić walentynek albo urodzin samotnie - zawsze dostaje się moc uścisków, prezentów - ale spokojnie; malutka kredka albo miętowy marker na oparach, z tym że wszystko mega mega szczere) i powrót do domu, gdzie kociaki wyczekiwały mnie na parapecie, a ich małego komitetu powitalnego pilnował mój M. Bukiet białych tuli

roczek

Dziś moja mała kocia dziewczynka kończy roczek, a ja nie chcę myśleć, ile razy w ciągu tego roku się o nią bałam, ile godzin przepłakałam i ile razy się z nią żegnałam. Pierwszym wspaniałym dniem był ten, w którym mój mąż - mój antykoci, konsekwentny, Pan NigdyNieBędzieszMiećKota mąż, zgodził się na drugiego kota. Na wymarzoną kotkę z imieniem, które szło trzy lata przed nią. Drugim był dzień, w którym dostałam pierwsze zdjęcie kilkutygodniowej wtedy Ruby. Trzecim - ten, w którym wieźliśmy już ją w transporterku, malutką, słodką do mieszkania, w którym czekał niczego nieświadomy Blue, nowiutki biały koszyczek i szary kocyk. Potem były momenty. Moment zapoznania ze sobą kotów, moment spania na podłodze, kiedy Ruby była dla bezpieczeństwa zamykana na noc w małym pokoju, a ja lazłam do niej na jej miauczenie, moment kiedy spała, słodko we mnie wtulona. I moment, kiedy coś zaczęło nie grać. A ciężko było go wyczuć, bo zawsze było "ale". Ale Blue też był delikatny. Ale on też się