Przejdź do głównej zawartości

Posty

mrożona kawa

 - Może bym dzisiaj wypiła mrożoną kawę? - pomyślałam głośno, natchniona 21 stopniami ciepła, różową lekką parką, którą musiałam ubrać, bo nie zniosłam jeszcze ze strychu wiosennych kurtek i poświęconą zawartością koszyczka. - Nie! To jeszcze nie pora (czyt. "Zaraz będziesz chora i będę miał do bawienia dorosłego bachora. A nie chcę!") - fuknął mój mąż. Wczoraj byłam z koleżanką w pizzerii. Wiem, że to Wielki Piątek. Ale w Wielki Czwartek byłam na fitnessie. Dla zdrowia to robię. Dla karku. Dla kręgosłupa. Dla niedoczynnej tarczycy. Do pizzerii też musiałyśmy iść, bo wciąż mam lekką niedowagę i musiałam coś zjeść, a w domu nie miałam sałaty, pieczonego buraka i cząstek pomarańczy. No i przede wszystkim koleżanka nie mieszka tu na co dzień, więc łapiemy się jak przyjeżdża od święta i na Święta (choć w sumie widujemy się dość często). Myślę, że mnie pokarało. Dziś rano uszykowałam wdzięcznie koszyczek (ponieważ przeczytałam niedawno "Anię z Zielonego Wzgórza" i czytam
Najnowsze posty

Jeśli nie wiosna, to co?

Jeśli to nie wiosna, to co? Od dawna nie noszę zimowej kurtki. Miałam w domu dwa pająki* (młode kątniki) i dwa kryzysy z ich powodu.  Zabieram koty na wycieraczkę, żeby jadły trawę. Gryzą, jedzą, opalają się (^^), wietrzą i ładnie wracają do domu gęsiego. Tylko czasami Blue wzywa Animalsów, że niby zostały pogwałcone jego prawa do wolności. Dostałam miętowe łyżworolki. Kilka razy nie ubrałam czapki. Nie wiem gdzie są moje rękawiczki. Jeśli to nie wiosna, to co?  Nie czekam na ochłodzenie, bardzo mi wygodnie, kiedy nie trzeba rano drapać samochodu.  Chciałabym więcej spacerować - ale po słońcu, a póki co słońce wychodzi, kiedy ja wyjść nie mogę. Albo bawimy się w chowanego. Ja odrywam się od kotletów (spoko, buraczanych ;)), wołam koty, a tu pyk - słonka nie ma.  Jadłam już rzodkiewki i twarożek ze szczypiorkiem, nabrałam chęci na smoothie i piłam kawę na zewnątrz (choć na stojąco).  Ponieważ mamy mój ulubiony miesiąc MARZEC (nawet Apart mi wysłał kod na urodziny 🥳), czas wolny dzielę

wish list

Biała herbata wkroczyła na salony, albo raczej na gabinety, odkąd przeżyłam piaskowanie zębów i białą dietę. Szczęście, że znam tyle białych warzyw, bo zupa krem z kalarepą, kalafiorem i rzepą wyszła naprawdę fantastyczna, choć faktycznie - pewne ograniczenia i szukanie po sklepie samych białych rzeczy były trochę męczące, trochę śmieszne. I wzięło mnie mocno na białą czekoladę, choć aktualnie mogę jeść i ciemną - organizm pozwala. Pozwolił też łaskawie przeżyć pierwszy weekend ferii na termach bez atrakcji 28 dnia; jak nigdy chciałam, żeby rozhuśtało się toto jak zawsze, bo nie widziały mi się te sauny i baseny. A teraz w poczuciu wielkiego feriowego szczęścia przeżyłam zagryzanie zębów, uczucie krojenia nożem i mdłości, które świętowałam białym (!) winem i pocieszaniem się miętowymi koszulkami do treningu (idę!), walentynkową piżamką i miętowymi słuchawkami ochronnymi na uszy - tak na powrót w szkolne mury ;). Na policzku jestem ozdobiona takim kraterem, że ubyło mi z 14 lat, a za mi

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b

jak w śnieżnej kuli

Byłam pełnoprawnym uczestnikiem przechodzenia listopada w grudzień.  Prowadziłam wtedy lekcje, robiłam zakupy i planowałam dekoracje świąteczne. W sobotę (a może była to już piątkowa noc?) zmiotła mnie gorączka, dzięki czemu upiekły mi się sobotnie porządki, ale przez co poniedziałkowy ranek spędziłam nie na zwykłym, poniedziałkowym malowaniu rzęs, a na piciu zawiesiny antybiotyku w szlafroku. No cóż. Tym razem się nie udało. Wypełniłam wszelkie znamiona infekcji bakteryjnej i pierwsze parę dni zlało się w pikanie termometru, picie płynów i spanie. Potem nastąpiły lepsze dni - te w ciepłej polarowej piżamce, kiedy można już łazić po domu, ale czas dzieląc równo między inhalacje, a odpoczynek. Siedzenie w domu podczas zwolnienia ma w sobie coś z niewoli, przynajmniej jak dla mnie. Jedyne wyjście, jakie się zalicza to to, żeby zaliczyć wizytę u lekarza. Pozostałe dni to bezcelowe plątanie się po domu. I nie ma się sił na sprzątanie, nastroju na maseczki czy jakikolwiek rozwój osobisty. 

suchoty zakupowe

Jednak (wcale się nie chwaląc) w sprzedawaniu jestem lepsza niż w kupowaniu. Przynajmniej, jeśli chodzi o internety. W ciągu ostatnich tygodni zmieniłam się w dźwięk rozciąganej taśmy i szelestu szarego papieru pakowego. Czy tam brązowego. Jaki papier pakowy jest, każdy wie. Początkowo operowałam cienką taśmą i papierem ozdobnym. Haa, jaki to błąd był, tylko ja wiem, bo ten zwykły papier jest dużo grubszy i trwalszy. Moje vintedy lecą w świat - na Litwę, do Wielunia, a jeden prawie do Szwecji (ale może jednak nie chcieli polskich zabawek). Szkoda, bo z miłości do wszystkiego co szwedzkie, miałam nawet gest dołączenia bożonarodzeniowej karteczki dla dziecka. W tym roku w ogóle świąteczny klimat zaczął się u mnie szybko. Nie, choinki jeszcze nie ubrałam, na razie mam dość włażenia na stryszek, ale puściłam już dzieciakom film"Kevin sam w domu" i zaczęłam rozdawać mikołajkowe naklejki. A przecież nawet nie ma grudnia. Ale może to ta zimowa aura za oknem - śnieg, mrozik i plandek