Zdałam, zdałam, no oczywiście, że zdałam egzamin końcowy ;) Cały weekend spędziłam generalnie w łóżku, więc miałam sporo czasu na naukę. Naukę, którą przeplatałam sobie gorączkowymi huśtawkami i budowaniem stosu zasmarkanych chusteczek koło łóżka. Trochę też się pakowałam i z niemałym przerażeniem upychałam kolejne części garderoby i pierdoły w walizkach i torbach, których uzbierało się całe mnóstwo przez te pół roku koszarowania. Ostatnia podróż była połowicznie przespana, połowicznie przewspominana z kolegami. Przepakowując się z auta kolegów do auta rodziców zbierałam z zapchanego matiza porozrzucane po bagażniku okulary do pływania, szczotki do włosów i dezodoranty, co zrodziło wiele pytań z cyklu: "Co Ty właściwie masz w tych walizkach" (wszystko. Dosłownie wszystko). W aucie czekała na mnie cała rodzinka, w domu - zwierzyniec, w pokoju niespodzianka w postaci podłogi zasłanej balonami w liczbie 44. I koszyczek z prezentem czyli pościel w czarno białe piórka, miętowa