Kilka dni przed Świętami, kiedy biegałam po mieście z paczuszką goździków, ostatnimi drobiazgami do dorzucenia do świątecznych prezentów i z parasolką, zamarzyła mi się włoska pizza. Taka prosta, zwyczajna, ale z dobrych składników i najlepiej z pieca. Z mozzarellą, sosem pomidorowym i świeżą bazylią. Przełknęłam ślinę i poszłam po bułki. Tam zachciało mi się kapuśniaczków na cieśnie francuskim. "Bez sensu" - pomyślałam. Przecież za chwilę opcham się pierogów z kapustą, no i nie będę robić specjalnie barszczu. A ten gotowy w kartonie, który tak zachwalała moja siostra, jak otworzę teraz, to będę pić w sam raz do Wigilii. Wyszłam ze sklepu, myśląc "Nie wolno iść na zakupy głodnym!" i ślinka mi pociekła na myśl o pierogach z kaszą gryczaną. To pragnienie okazało się najprostsze do spełnienia, bo akurat rozpakowywałam zakupy, kiedy zadzwoniła mama, kichając od pierogowej mąki w nosie. No to pojechałam po tuzin pierogów, jeszcze surowych, a potem wrzuciłam je do wrzątku