Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z 2024

lattementa

Ten dzień zaczął się o piątej nad ranem i nigdy wcześniej nie wstawało mi się tak dobrze o tak wczesnej porze. Ten dzień był pełen napięcia, ale i niepewności. Ten dzień zapamiętam jako walkę ze snem na trasie, a potem boskie kimanie na mini poduszeczce opartej o pas, podczas jazdy na autostradzie. Ten dzień był najlepszym dniem z mojego życia. - A ślub? A kotki? - No dobra, ze ślubem i kotkami ;) Ale jednak najdłużej marzyłam o pięćsetce ;]. Potem było już tylko oglądanie, testowanie i wreszcie zakup. I wargi spierzchnięte od oblizywania się.  Voila - po dziesięciu latach marzeń jest Pani właścicielką włoskiego miętowego maluszka i dostaje Pani włoskie wino w prezencie. Bum! ;) Na dzień dobry były odwiedziny na stacji benzynowej (frajda; nigdy nie sądziłam, że tyle radości może dać tankowanie wyśnionego samochodu) i w galerii (pierwsze parkowanie w podziemnym parkingu - musi być zdjęcie).  Na drugie śniadanie wleciała wężykowa Pandora i lśniący nowością charms samochodzik w malutkim p

mrożona kawa

 - Może bym dzisiaj wypiła mrożoną kawę? - pomyślałam głośno, natchniona 21 stopniami ciepła, różową lekką parką, którą musiałam ubrać, bo nie zniosłam jeszcze ze strychu wiosennych kurtek i poświęconą zawartością koszyczka. - Nie! To jeszcze nie pora (czyt. "Zaraz będziesz chora i będę miał do bawienia dorosłego bachora. A nie chcę!") - fuknął mój mąż. Wczoraj byłam z koleżanką w pizzerii. Wiem, że to Wielki Piątek. Ale w Wielki Czwartek byłam na fitnessie. Dla zdrowia to robię. Dla karku. Dla kręgosłupa. Dla niedoczynnej tarczycy. Do pizzerii też musiałyśmy iść, bo wciąż mam lekką niedowagę i musiałam coś zjeść, a w domu nie miałam sałaty, pieczonego buraka i cząstek pomarańczy. No i przede wszystkim koleżanka nie mieszka tu na co dzień, więc łapiemy się jak przyjeżdża od święta i na Święta (choć w sumie widujemy się dość często). Myślę, że mnie pokarało. Dziś rano uszykowałam wdzięcznie koszyczek (ponieważ przeczytałam niedawno "Anię z Zielonego Wzgórza" i czytam

Jeśli nie wiosna, to co?

Jeśli to nie wiosna, to co? Od dawna nie noszę zimowej kurtki. Miałam w domu dwa pająki* (młode kątniki) i dwa kryzysy z ich powodu.  Zabieram koty na wycieraczkę, żeby jadły trawę. Gryzą, jedzą, opalają się (^^), wietrzą i ładnie wracają do domu gęsiego. Tylko czasami Blue wzywa Animalsów, że niby zostały pogwałcone jego prawa do wolności. Dostałam miętowe łyżworolki. Kilka razy nie ubrałam czapki. Nie wiem gdzie są moje rękawiczki. Jeśli to nie wiosna, to co?  Nie czekam na ochłodzenie, bardzo mi wygodnie, kiedy nie trzeba rano drapać samochodu.  Chciałabym więcej spacerować - ale po słońcu, a póki co słońce wychodzi, kiedy ja wyjść nie mogę. Albo bawimy się w chowanego. Ja odrywam się od kotletów (spoko, buraczanych ;)), wołam koty, a tu pyk - słonka nie ma.  Jadłam już rzodkiewki i twarożek ze szczypiorkiem, nabrałam chęci na smoothie i piłam kawę na zewnątrz (choć na stojąco).  Ponieważ mamy mój ulubiony miesiąc MARZEC (nawet Apart mi wysłał kod na urodziny 🥳), czas wolny dzielę

wish list

Biała herbata wkroczyła na salony, albo raczej na gabinety, odkąd przeżyłam piaskowanie zębów i białą dietę. Szczęście, że znam tyle białych warzyw, bo zupa krem z kalarepą, kalafiorem i rzepą wyszła naprawdę fantastyczna, choć faktycznie - pewne ograniczenia i szukanie po sklepie samych białych rzeczy były trochę męczące, trochę śmieszne. I wzięło mnie mocno na białą czekoladę, choć aktualnie mogę jeść i ciemną - organizm pozwala. Pozwolił też łaskawie przeżyć pierwszy weekend ferii na termach bez atrakcji 28 dnia; jak nigdy chciałam, żeby rozhuśtało się toto jak zawsze, bo nie widziały mi się te sauny i baseny. A teraz w poczuciu wielkiego feriowego szczęścia przeżyłam zagryzanie zębów, uczucie krojenia nożem i mdłości, które świętowałam białym (!) winem i pocieszaniem się miętowymi koszulkami do treningu (idę!), walentynkową piżamką i miętowymi słuchawkami ochronnymi na uszy - tak na powrót w szkolne mury ;). Na policzku jestem ozdobiona takim kraterem, że ubyło mi z 14 lat, a za mi

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n