Czerwiec zapowiada się cudownie, bo falą upałów. Na to czekałam w mroźnym lutym, na to liczyłam, tuptając z niecierpliwością na wiosnę i budowę; w kwarantannianym marcu, w zimnym kwietniu i maju, okraszonym grzaniem w mieszkaniu. Choć nasze południe kraju i tak omijają te największe upały (właściwie nasze termometry dobijają do ok. 28 stopni, nie wiem, czy stuknęła 30), nie mniej jednak jest słońce, jest duchota, jest rozłożony basen i nawet jest mój różowy flaming. Były też już lody, mrożona kawa, a sukienki właśnie się suszą na suszarce. Doczekałam się, że temperatura w mieszkaniu wybiła nieoczekiwane 26 stopni, a my gorączkowo zamawialiśmy stojący wiatrak. Doczekałam się uchylonych okien w sypialni, a nawet nocnej koszuli, a to już jest hardcore, skoro zwykle były to skarpetki; spania pod cienką narzutką, zamiast kołdry i kawy mrożonej bez szczękania zębami w wychłodzonych ścianach mieszkania. Po wersjach ilustrowanych sięgnęłam po starego, dobrego Harrego z Zakonu Feniksa, choć