Lipiec, choć jeszcze się nie skończył, spełnił w tym roku wszystkie moje wymagania. Temperatury sięgały zenitu, codziennie, przez wiele dni. Mogłam nosić krótkie bluzeczki i zwiewne sukienki i łapać okulary przeciwsłoneczne, które spływały razem z potem. Nie wiedziałam też, że dożyję nocy tropikalnych, choć dla mnie 20 w nocy to żadne tropiki, acz mój mąż każdego wieczoru i każdej nocy zachowywał się, jakbyśmy siedzieli na łóżku - bezpiecznej strefie, a wkoło płynęła płynna lawa. Wiatrak też hulał cały czas, a kot rozpłaszczał się na płytkach w łazience. Mogłam wygrzewać się na ławce jak żmija, choć nie wiem, czy żmije mają w sobie tyle kultury, by czytać przy tym książki ;). A z książkami to jest tak, że odkąd zakończyłam przygodę z "Harrym", czytam na okrągło - i polski "Katalog motyli" (mała, drobna policjantka - kolejna ;)), "Wilkołak" Chmielarza (kurde, kocham gościa, a choć młody Wolski początkowo mnie irytował, polubiłam jego niedbałość i urok), Cha