Jak wspaniale, że nie boli mnie głowa! To chyba najlepsze, co mogło mnie dziś spotkać. Nie to, że wstałam w miarę szybko rano i za dziesięć ósma byłam już gotowa do wyjścia (a nie za trzy jak zazwyczaj) mimo niewyspania. Poszliśmy spać o zabójczo wczesnej dla nas 22.30, a Bluś zachował się jak małe dziecko i kręcił się w nocy po to, by obudzić się o czwartej na figle i o szóstej na przytulanie. Nie fakt, że dzieci nie było w grupie aż tak dużo, że były względnie grzeczne i w miarę ciche, a popołudniowa pogoda pozwoliła wybiegać szarańczę na placu zabaw. Nie promocja w Rossmanie, na której kupiłam sobie masę pierdół z perfumą (imieninową) na czele, z lakierami do pazurów (zapuszczam paznokcie. Po włosach i rzęsach przyszła pora na nie. Aż dziwnie mi się stuka w klawiaturę, skoro zaczynają odcinać się od opuszka), na drugim miejscu i żelami pod prysznic na końcu (zaraz po ciuchach kupowanie kosmetyków antydepresuje mnie najbardziej). Nie to, że miałam z wczoraj obiad i –