W tym roku czekałam na trzy rzeczy. Na moje 30. urodziny, na budowę domu i na wakacje. Na urodziny, bo koszmarnie chciałam wyprawić tą swoją trzydziechę, mimo, że zdecydowanie zdawałam sobie sprawę, że lokal w ogóle nie wchodzi w grę (jak ktoś to będzie czytał po latach - to ta słynna trzecia fala, częściowy lockdown i ograniczenia), że nie mogę zaprosić nawet przyjaciółek ani kuzynostwa. Okej - teraz najbliżsi, potem będę nadrabiać z rodzinką i przyjaciółmi. Bo mąż i kot tkwią na swym stanowisku zwarci i gotowi, a Blue całkiem chętnie podskubałby tulipany, gdybym miała to szczęście postawić je w nowych szklanych tubach. No i chciałam jeszcze te swoje pływające świeczki, serwetki chmurki i miętowe balony. Niestety póki co szumnie zwana "impreza" jest przesuwana suwakiem po kalendarzu niezbyt określonych dat. I trudno. Najważniejsze, żebyśmy wszyscy byli zdrowi. Nawet prezenty mnie tak nie cieszą, choć tak - czytnika nie wypuszczam z rąk (szósta albo siódma książunia leci), to