Miętową pięćsetką to można jechać do pracy, nawet o 7.30, nawet w poniedziałek i nawet jeśli jest on poniedziałkiem po bardzo długiej majówce. Miętową pięćsetką można lecieć wieczorem do weterynarza z próbkami, które cudem umie się złapać, a potem wracać z audiobooczkiem w tle, a następnego dnia rano znów lecieć do weterynarza, ale z kotem, na badania. Umówmy się, że z miętową pięćsetka wszystko jest lepsze i choć tego się spodziewałam, to jednak i tak jest fajniej i lepiej, choć dzieci uczę, że jest dużo lepszych słów niż "fajne" :) Cieszy, cieszy autko, acz majóweczka też była udana, mimo że bez wyjazdu. Było codzienne opalanie, ba - było pierwsze spalenie się! Pierwszego maja! A parę lat temu musiałam jechać na jednodniowe Węgry żeby złapać trochę złota na skórze... Tak więc leciały książki, Harry na BookBeacie, lody, raz nawet mrożona kawa. Jedno wyjście do restauracji, jeden pochód majowy, dużo chillu i tak, spania do późna też ;) Poczułam się jak na wakacjach, serio.