Przejdź do głównej zawartości

gąbka

W Australii świat zasnuły pajęczyny, rozpinając się na drzewach jak płachta do malowania.
U jakiejś warszawianki w mieszaniu znalazł się ptasznik olbrzymi i beztrosko zalęgł na ścianie w przedpokoju.
A kiedy ja poszłam dziś do samochodu, na jego tylnych drzwiach huśtał się krzyżak ogrodowy.
Wiem, bo jestem specjalistką od pająków.
To tak jak wtedy kiedy mówię "Lubię jabłka. Najbardziej Glostery i Elstary", a wszyscy "Coooo tooo, jakaś wioska w Anglii?".
Jak rozmawiam o pająkach, to chce wiedzieć z kim mam do czynienia. Czy to kątnik, pająk domowy, ptasznik, topik, a może korsarz. Ja jestem ich znawczynią.
(Ale nie wołajcie mnie, jak jakiegoś znajdziecie w piwnicy albo koszu na pranie).

Rozpiętość odnóży - 2 centrymetry (Wikipedia mówi, że mniej, ale to nieprawda. Media kłamią).
Kolor - brązowawy w prążki.
Reakcja - głośny pisk, w tym tacie do telefonu.
Miejsce - na odludnej, żałośnie pustej uliczce (może to i dobrze. Na pewno złapałabym pierwszego lepszego przechodniaaa - z naciskiem na a, żeby "strącił pająka" i pewnie miałby mnie za głupią idiotkę, ewentualnie gąskę).
Z wrażenia aż nie domknęłam drzwi, a to bydle już się pcha! Już próbuje wleźć!
Oszołomiona zatrzasnęłam je w końcu (wszystkie moje opowieści o pająkach są żywcem wyjęte z horroru, jest akcja i splendor, masa krwi i energii - trzasnąć, wrzasnąć, tupnąć, a w nocy zdecydowanie nie zasnąć) i już, już rozglądam się za patykiem. Bo przecież butem go nie strącę, tak samo jak w warunkach domowych - miotłą. Przecież może po niej wleźć!
A na uliczce, prostej, spokojnej uliczce, niczym z angielskiej wioski ANI ŚLADU PATYKÓW!
Kto niewinny niech pierwszy rzuci kamieniem! Ale tak z góry, żeby nie drasnąć auteczka, a żeby zabić drania.
Zabić na śmierć.
Pająk spuścił się tylko ze złowieszczym chichotem niżej.
Poszłam szukać patyka, zapominając o najprostszej sprawie.
Nigdy. Nie spuszczaj. Wroga. Z oczu.
Bo wróg przed oczami jest lepszy, niż taki, który nagle znika.
I mógł właśnie to zrobił.
Szybko rzuciłam się do poszukiwań. Na kole? Pod kołem? Pod samochodem? W samochodzie?!
Serce zaczęło mi walić, bo jak ja teraz przejadę te 10 kilometrów na konferencję z ZABÓJCĄ na pokładzie?
Parę minut akcji poszukiwawczej później, kiedy uznałam, że czas nagli, przeżegnałam się (nie czas na pieśni i nowenny) i wsiadłam do samochodu.
Jechałam jak trusia.
Jak snajper.
Pochylona głowa, napięte ciało, czuje uszy, wyostrzony wzrok.
Jak żołnierz na misji.
Jak komandos w akcji.
Pomyślałam, że gdyby nagle (tak jak to lubi w thrillerach) w lusterku ukazał się gwałciciel na tylnym siedzeniu, roześmiałabym się i powiedziała "No siema, masz przewalone. Była policjantka, żona policjanta, córka instruktora. Wybieraj jak chcesz zginąć".
Ale gdyby z sufitu spuścił się na mnie krzyżak ogrodowy - w bajecznej trasie przez Gruszkę, zacienioną drzewami i zieloną jak w "Bambim" Disneya (ponoć Walt użył 36 odcieni zieleni, ale nie pamiętam gdzie to czytałam) postawiliby krzyż z napisem "Poległa w walce Arachnofobiczka".
Nagle uświadomiłam sobie, że jeśli, JEŚLI pająk pojawi się w polu widzenia, muszę go czymś spacyfikować.
Ręką to głupota. Śmierć na miejscu.
Torebka? Ee.
Z braku laku złapałam gąbkę i poćwiczyłam nią w dłoni.
Jak nic nada się do zmiażdżenia pajęczaka na szybie.

Na szczęście pająk się nie pojawił (musiał skoczyć w las w pędzie, kiedy zaczęłam mu się wygrażać i wymachiwać gąbką), oględziny auta okazały się sukcesem, a i w torebce też go nie było.
Odtańczyłam więc taniec radości i teraz też się cieszę.

Odwiedzinami koleżanki z kokosowymi wafelkami.
Videorozmową na łączach Rzeszów - Irlandia.
Psotami z kotem.
I nawet końcem wakacji, bo niosą ze sobą coś dobrego.
Chociaż kupione na przecenie grube i miękkie skarpetki "No, zima przecież przyjdzie", noszę już teraz, do wieczornej lektury przy ciepłym świetle lampki (w tym roku przyszła szybciej), a chęć kupienia botków zwiastują przyjście jesieni.
Chociaż po cudownych błogich upałach nadeszły chłodniejsze dni i deszcz.
Chociaż już ciągnie do herbaty z sokiem i do swetrów i chociaż powoli skończy się noszenie lekkich sukienek i sandałków.

I ogólnie, nawet z tego pająka i gąbki się cieszę ;)))






Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

lattementa

Ten dzień zaczął się o piątej nad ranem i nigdy wcześniej nie wstawało mi się tak dobrze o tak wczesnej porze. Ten dzień był pełen napięcia, ale i niepewności. Ten dzień zapamiętam jako walkę ze snem na trasie, a potem boskie kimanie na mini poduszeczce opartej o pas, podczas jazdy na autostradzie. Ten dzień był najlepszym dniem z mojego życia. - A ślub? A kotki? - No dobra, ze ślubem i kotkami ;) Ale jednak najdłużej marzyłam o pięćsetce ;]. Potem było już tylko oglądanie, testowanie i wreszcie zakup. I wargi spierzchnięte od oblizywania się.  Voila - po dziesięciu latach marzeń jest Pani właścicielką włoskiego miętowego maluszka i dostaje Pani włoskie wino w prezencie. Bum! ;) Na dzień dobry były odwiedziny na stacji benzynowej (frajda; nigdy nie sądziłam, że tyle radości może dać tankowanie wyśnionego samochodu) i w galerii (pierwsze parkowanie w podziemnym parkingu - musi być zdjęcie).  Na drugie śniadanie wleciała wężykowa Pandora i lśniący nowością charms samochodzik w malutkim p

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n