Przejdź do głównej zawartości

Na Eskimosa ;)

Gdybyście mogli mnie teraz zobaczyć, padlibyście ze śmiechu ;).
Oprócz tego, że mam dziś wyjątkowo niebieskie oczy, które aż rażą blaskiem, mam też gorączkę, czerwony z kataru nos, nosowy głos i szary dresowy kombinezon w skandynawskie wzorki.
Drugi z kombinezonów - czerwony polarkowy służy mi jako piżama.
Bo ogólnie to takie jest jego przeznaczenie.
Chociaż jak na moje standardy powinien mieć jeszcze stopki jak w dziecięcych śpioszkach, bo piżama podwija się do łydek i nogi są lodowato zimne mimo skarpet.
Taa...
Zaczęłam już swój sezon na najgrubsze skarpetki świata, ciepłe rozczłapane kapcie i całkowicie pozbawione choćby cienia erotyzmu piżamy.
Są mega grube, mega ciepłe i mega wygodne.
I mega aseksualne ;].
O, i jeszcze czerwony kombinezon to piżama z Angry Birds.
Ma nawet kapturek, kieszenie i czarny ogonek ;P.
Nawet nie przeszkadza w spaniu, jak przełoży się go na bok.
To tyle w tym temacie ;).
Oprócz tego, że sama się z siebie śmieję, jak wariacko wyglądam, sunąc po domu jak przerośnięty Angry Bird z ptasim ogonkiem ;P.
Ekhm.
Niestety dziecięce rozmiary to i dziecięce wzornictwo.
Trzeba było więcej jeść i więcej urosnąć ;).


Poza tym co?
Poza tym jestem niewypoczęta po weekendzie i pociesza mnie jedynie fakt, iż kolejny weekend spędzę w domowych pieleszach.
Ten był na obrotach.
W piątek migrenowałam.
Cztery godziny wyjęte z życiorysu później miałam światłowstręt, jadłowstręt, ludziowstręt i hałasowstręt.
W sobotę bawiłam na weselu.
Dwanaścioro pociech w wieku od 3 do 13 lat.
Do domu wróciłam o czwartej, spałam do dziewiątej, rozkręcałam się do dwunastej.
Potem owinęłam się w bluzy i chustki i pojechałam na wycieczkę życia na zaporę i źródełka w Myczkowcach.
Jak na zdechlaka z podgorączkowym wspinaczka po milionie schodków szła mi całkiem nieźle.
Na koniec wycieczki załapałam się na makaron ze szpinakiem, który zaserwowała mi koleżanka, aż wreszcie całą wycieczkową ekipą wylądowaliśmy w moim domu.
Potem spędziłam upojny wieczór, uzupełniając dziennik do dwudziestej trzeciej, gorączkując do dwunastej, wstając o drugiej, budząc się o szóstej i idąc do pracy na dwunastą, co akurat było światełkiem w tunelu po rozpalonej nocy z gorączkowymi koszmarami.
Dziś przepadły mi korki (odrobię jutro), więc snuję się po domu w wyżej wspomnianym kombinezonie, popijam sok pomarańczowy, ćwiczę trafność rzucając zasmarkanymi chusteczkami do kosza, piję herbatę za herbatą i napawam się słodkim nieróbstwem, zanim znów wezmę się za uzupełnianie dziennika... ;]
 








Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

lattementa

Ten dzień zaczął się o piątej nad ranem i nigdy wcześniej nie wstawało mi się tak dobrze o tak wczesnej porze. Ten dzień był pełen napięcia, ale i niepewności. Ten dzień zapamiętam jako walkę ze snem na trasie, a potem boskie kimanie na mini poduszeczce opartej o pas, podczas jazdy na autostradzie. Ten dzień był najlepszym dniem z mojego życia. - A ślub? A kotki? - No dobra, ze ślubem i kotkami ;) Ale jednak najdłużej marzyłam o pięćsetce ;]. Potem było już tylko oglądanie, testowanie i wreszcie zakup. I wargi spierzchnięte od oblizywania się.  Voila - po dziesięciu latach marzeń jest Pani właścicielką włoskiego miętowego maluszka i dostaje Pani włoskie wino w prezencie. Bum! ;) Na dzień dobry były odwiedziny na stacji benzynowej (frajda; nigdy nie sądziłam, że tyle radości może dać tankowanie wyśnionego samochodu) i w galerii (pierwsze parkowanie w podziemnym parkingu - musi być zdjęcie).  Na drugie śniadanie wleciała wężykowa Pandora i lśniący nowością charms samochodzik w malutkim p

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n