Przejdź do głównej zawartości

Nauczona doświadczeniem... ;]

Nauczona doświadczeniem wiem, że wpisów nie pisze się po kawie. Zwłaszcza małej czarnej.
Po spaniu też nie.
Ani po długim odpoczynku.
Z gorączką lub tuż po niej.
W nocy ani tyle.

Pechowo jest noc, a ja nie powinnam się rozsypiać, bo za dwie godziny muszę być na tyle przytomna, żeby ubrać buty (żegnajcie kozaki, witajcie Air Maxy!) i wytargać walizki przed dom. A o pierwszej w nocy to jest wyzwanie.
Pechowo przez weekend piłam kawę i choć od jej wypicia minęły już dwa dni to czuję ją do dziś w zbyt szybko poruszających się palcach i stopach, którymi tupię jak królik.
Pechowo odpoczywałam cztery bite dni, nie robiąc absolutnie nic, więc to samo w sobie brzmi już nieprzyzwoicie.
Pechowo gorączkowałam przez dwa dni (choć moje pożal się Boże gorączki to dla normalnych ludzi normalna ciepłota ciała) i mimo tego, że wróciłam do swoich hipotermicznych magicznych 35 stopni to dalej mam wrażenie, że jestem lekko zamroczona.

Gardło też już mnie nie boli, bo jak zwykle ból zszedł niżej i złapała mnie krtań. Oczywiście oznacza to, że każde moje chrząknięcie i jęknięcie brzmi jakbym zmieniła się w Minotaura, a kiedy się odzywam, pierwsze trzy słowa są nieme i tylko fakt, że poruszam ustami świadczy o tym, że mówię. Powinnam dodawać, że mój głos brzmi jak coś pomiędzy szczekaniem, a dudnieniem?
Ale dobra, dobra... Wiedziałam co robię jadąc na zumbę z gorączką, więc nie ma co się podniecać ^^.

Wpisów nie pisze się też, kiedy nie ma się o czym pisać, ale przecież wiecie, że dla mnie to akurat nie jest problem.
Ja nigdy nie mam o czym pisać, więc zwykle piszę o niczym i tak mi się to podoba, że nie wiem czy kiedykolwiek się to zmieni ;P.

Przez weekend nie zrobiłam prawie nic co chciałam zrobić.
A zamiary miałam baaardzo ambitne.
Plan obejmował głównie spanie, gotowanie codziennie makaronu ze szpinakiem i przeczytanie do końca książki, którą męczę drugi miesiąc.
Spać spałam, ale tylko w nocy.
Nie odsypiałam nic w dzień, nie odpoczywałam ani chwili.
Gotować zaczęłam dopiero w ostatni dzień wolnego, bo wcześniej nie byłam głodna i nie chciało mi się stać przy garach.
Czytać czytałam. A jakże... Szkoda tylko, że jedną stronę. Mistrzostwo świata ^^.
Książki podziwiałam podczas ścierania kurzy (nie mogłam się oprzeć, podobnie jak poskładaniu ciuchów w szafie. Czy to już świadczy o jakiejś chorobie psychicznej? Można uzależnić się od wycierania kurzu? A może od Pronta? Od układania też...?) i patrząc na nie z daleka, siedząc na łóżku.
Nie zrobiłam nic co chciałam. Tak jak zresztą podejrzewałam ;].

Spotkałam się za to z rodzinką, znajomymi z dziećmi, czterema koleżankami (z każdą osobno, każdej poświęcając odpowiednio dużo czasu, przemilczę to, że te najdłużej znane z nich siedziały u mnie, kiedy pakowałam dresy i mundur do torby), byłam na zumbie (po dwóch miesiącach przerwy i wyżej wspomnianej kawie myślałam, że adidasy mi spadną tak żywiołowo skakałam) i na kilku spacerach z psem, podczas których wspinałam się, grzęzłam przez las i brudziłam jasne buty w błocie ;)
Jadłam też swoje celebrowane płatki (czy ktoś tak jak ja nie wyobraża sobie życia bez płatków na śniadanie?), ciasto marchewkowe (sezon ma nadmiar karotenu uważam za rozpoczęty) i sojowy jogurt borówkowy z borówkami. Zero ziemniaków i białego pieczywa ^^. Słuchałam muzyki, pisałam, podniecałam się paczką z Zalando, chociaż doskonalne wiedziałam co w niej będzie, przymierzałam nowy wisiorek i faszerowałam się Neosine (które mi nie pomogło).

W ogólnym rozrachunku weekend był więc udany.
A tydzień zajęty - i najlepiej świadczy o tym fakt, że weekendowy wpis wrzucam w sobotę. A sobotę miałam dziś "pracującą". W sensie mieliśmy zajęcia do czwartej, co jest dość męczące zważywszy na fakt, że jestem zachrypnięta, zakatarzona i osłabiona (choć ponoć tego po mnie nie widać).

Jutro za to mam wolne i zamierzam płodzić, płodzić i płodzić dzieła, wpisy, bestsellery (chociaż znając życie to będę musiała się uczyć i będę spać na trzy raty w ciągu dnia^^) .
Oczywiście nie mogę się oprzeć nawrzucaniu niczego nie wnoszących zdjęć rozciągniętego na całą długość kota, pływających w jogurcie borówek i płatków, ale je wrzucam, bo kto zachrypniętemu zabroni? ;)

















Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

lattementa

Ten dzień zaczął się o piątej nad ranem i nigdy wcześniej nie wstawało mi się tak dobrze o tak wczesnej porze. Ten dzień był pełen napięcia, ale i niepewności. Ten dzień zapamiętam jako walkę ze snem na trasie, a potem boskie kimanie na mini poduszeczce opartej o pas, podczas jazdy na autostradzie. Ten dzień był najlepszym dniem z mojego życia. - A ślub? A kotki? - No dobra, ze ślubem i kotkami ;) Ale jednak najdłużej marzyłam o pięćsetce ;]. Potem było już tylko oglądanie, testowanie i wreszcie zakup. I wargi spierzchnięte od oblizywania się.  Voila - po dziesięciu latach marzeń jest Pani właścicielką włoskiego miętowego maluszka i dostaje Pani włoskie wino w prezencie. Bum! ;) Na dzień dobry były odwiedziny na stacji benzynowej (frajda; nigdy nie sądziłam, że tyle radości może dać tankowanie wyśnionego samochodu) i w galerii (pierwsze parkowanie w podziemnym parkingu - musi być zdjęcie).  Na drugie śniadanie wleciała wężykowa Pandora i lśniący nowością charms samochodzik w malutkim p

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n