Przejdź do głównej zawartości

Szary, bury, kolorowy

Jak napiszę coś krótkiego - przesuwacie kursorem w dół zdziwieni, że to koniec wpisu.
Jak napiszę coś długiego - nie chce się Wam czytać.
Jak napiszę coś głębokiego i refleksyjnego - myślicie, że coś mi się stało; najpewniej że spotkał mnie zawód miłosny, deszcz meteorytów czy inne nietypowe zjawiska pogodowe ;)
Jak napiszę coś głupiego to wchodzicie tłumnie jakby ktoś Wam za to płacił.
Jak napiszę coś dobrze - jakoś Was, kurde nie widzę!
Jak mam o czym pisać to najczęściej o tym nie piszę, bo ja generalnie najchętniej piszę o niczym.
Jak nie mam czasu to strasznie ciągnie mnie do stukania w klawiaturę.
Jak mam czas to z kolei nie mam weny.
Jak mam wenę to jestem w stanie znaleźć czas nawet jak go nie mam.
Jak nic nie napiszę - myślicie, że jestem chora albo zostałam porwana.
A prawda jest taka, że jak nic nie piszę to znaczy, że mi się pisać nie chce ;P.


Czasu mam ostatnio coraz więcej, bo zaczęłam pracować w systemie dzień, noc, dwa dni wolne, ale żebym posiedziała choć chwilę na tyłku - nie ma opcji. Czyli bez zmian - głównie latam i nie grzeję zbyt długo żadnego miejsca.
Zaczęłam za to wreszcie nadrabiać towarzyskie znajomości i wszyscy wkoło są zadowoleni, że ich odwiedziłam, wpadając do ich domów z impetem i wyszczerzem na ustach. Bo na szczęście wyszczerz i żywiołowość mi już wróciła i ani nie przymulam ani nie przysypiam. O szkole też staram się już nie przynudzać. Noo, prawie ;).
U osiemdziesięciozhaczkiemletniej cioci ucięłam sobie pogawędkę o karabinach i czyszczeniu broni, u przyjaciółki zrobiłyśmy sobie salonik makijażu ("Co Ty jej robisz?! - spytał się 11letni podopieczny, widząc jej manipulacje z eye linerem i mnie siedzącą sztywno jak matrona na fotelu), kuzyna wyprzytulałam, dusząc go lekko od tyłu, a babcię prawie oplułam ze śmiechu, kiedy spytała: "A na tej Policji to Ty siedzisz w biurze, prawda?"
Przede wszystkim jednak staram się więcej przebywać w domu i poza zumbą albo momentami zrywów, kiedy to wypadam z domu późnym wieczorem i biegam, wieczory spędzam w pokoju.
I ach, ach, jak ja wtedy nic nie robię ;)
Prześcieradło aż mi się ściąga od tego kręcenia się bez celu, zmian pozycji i wykładania nóg po poddaszu, kiedy czytam, a czytam bardzo chętnie, bardzo dużo i bardzo często.
Od kodeksu wykroczeń po ukochane thrillery, które ostatnio dawkuję sobie bez limitu, a jak thrillery to same najlepsze.
Tak więc ostatnio zagłębiłam się w mroczną, zimną i ciemną Finlandię Thomsona tylko po to, by za chwilę przeskoczyć z niej do rozedrganego od upału francuskiego powietrza Becketta i nie potrafię powiedzieć, który klimat wciąga mnie bardziej - ten upiornie mroźny czy upalnie ciężki. I jeden i drugi wyjątkowo mi podchodzi. No, jak to thrillery z klimatem, jak to thrillery najlepszych z najlepszych i jak to thrillery pisane przez facetów ;). Ledwo odłożyłam jedną, a złapałam drugą książkę Becketta, która oprócz tego, że trąciła lekkim melodramatem była całkiem znośna, a że tuż po niej wzięłam się za thriller z niesztampową i niewpasowującą się w opis kobiety idealnej detektyw Verą Stanhope - można powiedzieć, że jestem czytelniczo spełniona i usatysfakcjonowana. Plus wiecie też jak radzę sobie z większością ponurych dni. No, ponure to one są. W dodatku zimne, bure i mokre.
Szarówka za oknem nie jest może zbyt zachęcająca, za to na zdjęciach wygląda całkiem całkiem, podobnie jak szereg szarych gołębi, skulony czarny kotek tylko trochę większy od mojej pięści i czarne parasolki paradujące po skąpanym w deszczu mieście, które też udało mi się uwiecznić. A może to tylko mi się podobają takie zdjęcia, które generalnie nic nie przedstawiają i są bardziej szare niż ja. Bo oczywiście mimo pogody ja i tak ubieram się cała w szarości, decydując się jedynie na cztery jej odcienie.
Dół od piżamy mam tylko kolorowy. Różowy - o zgrozo. No i rękawiczki czasem założę w kolorowe paski. Aaa, no i jeszcze te nieszczęsne balony w pokoju. Si, nadal je mam. Wprawdzie o połowę mniej, ale jednak. Ale może właśnie w tym szaleństwie jest metoda, że bojkotując mgliste poranki i ciemne wieczory ja mogę obserwować jak 19 balonów zaczyna nagle fruwać po pokoju, kiedy moja kotka wpada do niego niczym perszing i zaczyna je trącać łapką albo jak 19 balonów obija się o ściany, kiedy ja wpadam do pokoju z odkurzaczem... ;).

PS Ostatnio zrobiłam się trochę mniejmówna i większość zdań kwituję krótkim: "Konkrety", więc nie dziwcie się, że nie chce mi się bajkopisarzyć ;).





























Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

lattementa

Ten dzień zaczął się o piątej nad ranem i nigdy wcześniej nie wstawało mi się tak dobrze o tak wczesnej porze. Ten dzień był pełen napięcia, ale i niepewności. Ten dzień zapamiętam jako walkę ze snem na trasie, a potem boskie kimanie na mini poduszeczce opartej o pas, podczas jazdy na autostradzie. Ten dzień był najlepszym dniem z mojego życia. - A ślub? A kotki? - No dobra, ze ślubem i kotkami ;) Ale jednak najdłużej marzyłam o pięćsetce ;]. Potem było już tylko oglądanie, testowanie i wreszcie zakup. I wargi spierzchnięte od oblizywania się.  Voila - po dziesięciu latach marzeń jest Pani właścicielką włoskiego miętowego maluszka i dostaje Pani włoskie wino w prezencie. Bum! ;) Na dzień dobry były odwiedziny na stacji benzynowej (frajda; nigdy nie sądziłam, że tyle radości może dać tankowanie wyśnionego samochodu) i w galerii (pierwsze parkowanie w podziemnym parkingu - musi być zdjęcie).  Na drugie śniadanie wleciała wężykowa Pandora i lśniący nowością charms samochodzik w malutkim p

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n