Przejdź do głównej zawartości

Wyświetlacz ;)

Zepsuł mi się telefon.
A właściwie - wyświetlacz.
W jednej chwili wszystko było cacy, w drugiej na ekranie pojawił się czarny pas zwiastujący kłopoty.
Zajął jakieś dwa centymetry prawej strony ekranu i rozczepił się w malowniczą idealnie pionową tęczą na kolejnym.
A potem poleciał po całości i zamazał cały ekran.
No, może nie cały.
Zostawił łaskawie jakieś pół centymetra od góry.
Na tyle, żebym widziała parę górnych "kafelków".

Początkowa frajda z odbierania telefonu od niewiadomo kogo, bo nie widziałam kto dzwoni, a zieloną słuchawkę klikałam na oślep, szybko zastąpiła frustracja kiedy nie widziałam, co piszę.
Smsy płodzę więc w wysublimowany, taktycznie przemyślany sposób. Pamięciowo, stukając mniej więcej w znajomej klawisze.
Literki widzę połowicznie. Trochę się rozmywają i lecą a to na prawą, a to na lewą stronę. Czasami w górę, czasami w dół.
A czasami w ogóle się ruszają, bo ekran zaczyna drgać w dziwnie psychodelicznym rytmie i wtedy to już po prostu magia. Lepiej jak w Harrym Potterze.
Moje wiadomości nie są więc szczytem elokwencji. Kultury, burżuazji, brawury i geniuszu ani tyle.
Moje wiadomości to taki bełkot, że czasami widząc w tym mizernym górnym paseczku treść swojego smsa robi mi się trochę słabo.
Za to odczytywanie wiadomości  - ha! - to dopiero jest wesołe.
Czytam je pi razy drzwi. Po pierwszej literce, po długości słowa, rozszyfrowując je mniej więcej z kontekstu.
Najlepiej jest jak wiadomość rozstaje rozstrzelona na pięć pojedynczych, bo wtedy samoistnie przesuwa się w górę i daję radę wyhaczyć ją na górze.
Proszę więc swoim łamanym polskim (a wierzcie mi, słowa które tworzę są naprawdę zmyślne) o to, żeby wysyłać mi wiadomość w czterech oddzielnych wiadomościach.

Ogólnie problem nie jestem problemem, bo kwadrans po awarii dostałam cztery oferty pożyczenia bądź zakupienia telefonu, jednak...
Jest coś patologicznego w tym, że trwam przy telefonie, który de facto nie nadaje się do użytku.
Jest coś dziwnego, że robię nim zdjęcia, chociaż generalnie nic nie widzę.
Jest coś głupiego w tym, że chociaż przecież bym mogła - to i tak nie kupuję nic nowego.
Ale jest też coś mile znajomego, pocieszającego i bezpiecznego w tym, co stare, sprawdzone i przetestowane.
Nawet jeśli nie do końca wiem, co do czego, nawet jeśli nie do końca wiem, o co chodzi i nawet jeśli nie do końca mnie to cieszy.

Jeśli wziąć pod uwagę to, ile zmian, niewiadomych, dziwnych, średnio przyjemnych, ciekawych, nowych i niepewnych ostatnio mi się sypie to jest to całkiem przyjemne ;)




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

lattementa

Ten dzień zaczął się o piątej nad ranem i nigdy wcześniej nie wstawało mi się tak dobrze o tak wczesnej porze. Ten dzień był pełen napięcia, ale i niepewności. Ten dzień zapamiętam jako walkę ze snem na trasie, a potem boskie kimanie na mini poduszeczce opartej o pas, podczas jazdy na autostradzie. Ten dzień był najlepszym dniem z mojego życia. - A ślub? A kotki? - No dobra, ze ślubem i kotkami ;) Ale jednak najdłużej marzyłam o pięćsetce ;]. Potem było już tylko oglądanie, testowanie i wreszcie zakup. I wargi spierzchnięte od oblizywania się.  Voila - po dziesięciu latach marzeń jest Pani właścicielką włoskiego miętowego maluszka i dostaje Pani włoskie wino w prezencie. Bum! ;) Na dzień dobry były odwiedziny na stacji benzynowej (frajda; nigdy nie sądziłam, że tyle radości może dać tankowanie wyśnionego samochodu) i w galerii (pierwsze parkowanie w podziemnym parkingu - musi być zdjęcie).  Na drugie śniadanie wleciała wężykowa Pandora i lśniący nowością charms samochodzik w malutkim p

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n