Przejdź do głównej zawartości

Wiosna

Jedna dżdżownica, jedna żaba, jeden jeż, jedna burza.
Pięć pająków pałętających się po domu w przeciągu dwóch tygodni.
Gołe kostki, oliwkowa parka, szary bezrękawnik.
Adidasy.
Bieganie późnym wieczorem, poranne pływanie.
Nowalijki, mało siedzenia w domu, spacery do oporu.
Na wieczornym bieganiu robię brzuszki i przysiady z zaobrożowanym kotem, po spacerze ze mną pies pije wodę na leżąco.
Jedna kołdra mniej, długa koszulka zamiast kombinezonu.

Wiosna, nieodwołalnie wiosna.
Nie chcę patrzeć na prognozy pogody, bo ponoć to szczęście ma nie trwać wiecznie, ale póki co chłonę, wdycham i wsuwam rzodkiewki.
Włosy znowu ciemniejsze, łydki smuklejsze, laptop stygnie. Będzie mi ciężko pisać skoro znów wpadłam w kołowrotek pracy i biegania.
Za najlepszą inwestycję tej wiosny uważam białą pościel w kolorowe motyle i drugi bieliźniak na pranie. Liczba prań z "co drugi dzień" zredukowała się do jednego na dwa tygodnie. Po prostu zapełniam oba pojemniki do oporu. I wreszcie mieszczę ciuchy w szafie ;) Z szopa pracza zmieniłam się w surykatkę. Wystawiam łapki, wciągam powietrze i wychodzę z nory. Dla odmiany szaleńczego biegania ze ścierką - bojkotuję porządek. Czyste ciuchy przesuwam na bok stopą, koty kurzu wciskam pod łóżko, farfocle z maty do ćwiczeń pod meble.
Ostatnio mam polot artystyczny, niestety głównie do strugania ołówków, skrzętnego notowania w owocowym notatniku (spisuję pomysły, dojrzewam literacko) i bałaganiarstwa, ale wierzę, że kiedyś zacznę używać kredek nie do nawijania na nie włosy i kartek nie po to, żeby ćwiczyć nimi celowanie do kosza ;)














Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

lattementa

Ten dzień zaczął się o piątej nad ranem i nigdy wcześniej nie wstawało mi się tak dobrze o tak wczesnej porze. Ten dzień był pełen napięcia, ale i niepewności. Ten dzień zapamiętam jako walkę ze snem na trasie, a potem boskie kimanie na mini poduszeczce opartej o pas, podczas jazdy na autostradzie. Ten dzień był najlepszym dniem z mojego życia. - A ślub? A kotki? - No dobra, ze ślubem i kotkami ;) Ale jednak najdłużej marzyłam o pięćsetce ;]. Potem było już tylko oglądanie, testowanie i wreszcie zakup. I wargi spierzchnięte od oblizywania się.  Voila - po dziesięciu latach marzeń jest Pani właścicielką włoskiego miętowego maluszka i dostaje Pani włoskie wino w prezencie. Bum! ;) Na dzień dobry były odwiedziny na stacji benzynowej (frajda; nigdy nie sądziłam, że tyle radości może dać tankowanie wyśnionego samochodu) i w galerii (pierwsze parkowanie w podziemnym parkingu - musi być zdjęcie).  Na drugie śniadanie wleciała wężykowa Pandora i lśniący nowością charms samochodzik w malutkim p

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n