Przejdź do głównej zawartości

Ciepło, zimno, jesiennie ;]

Długie spodnie.
Ciepłe bluzy.
Grube pantofle.
Kocyki.
Spanie w skarpetkach.
W piżamie.
Pod kołdrą.
I kocem!!! ;]

Jesień.
Dla mnie już nieodwołalnie.
Czasem zapędzę się jeszcze i ubiorę balerinki, ale wtedy zaczynam szczękać zębami i od razu obiecuję sobie chodzić w ciepłych skarpetkach i botkach ;P.
Zwłaszcza, kiedy w mieście nie ma wody i nie ma gdzie szybko wdepnąć do jakiegoś znajomego sklepu do łazienki, a zimne stopy od razu aktywują przycisk: pęcherz ;).
Poza tym w domu jeszcze chętniej wskakuję w dresy i otulam się polarowym kocykiem, pijąc gorącą herbatę z cytryną.
Moje przesilone od wielokrotnego powtarzania i mówienia gardło aż się prosi, żeby je czymś przepłukać ;P.

Z powodu chłodnych i ponurych dni jeszcze bardziej nie mogę się więc doczekać, jak pokój będzie gotowy.
W trakcie remontu zmieniłam nieco koncepcję i z zimnego, miętowo szarego pokoju postanowiłam zrobić jasny, ciepły i przytulny pokoik.
Ze świecącymi kulkami, brązami, beżami i kremami. Tzn. póki co zapakowanymi w folię i papier ;P. Odfoliuję je, jak umebluję pokój.
A miętowe ściany są miętowe tylko w chłodne dni.
Do słonka i światła zieleniejąąą, aż miło... ;].
Trochę szkoda, trochę nie.
Przynajmniej łatwiej jest zaaranżować w pokoju cieplejsze dodatki.

Z nowości - kupiłam sobie fotel.
Rattanowy w kształcie satelity, z wieeeelką kremową poduchą.
W sam raz do siedzenia i czytania.
Albo pisania.
Albo na legowisko dla Kiary ;)
Ciuchy dalej składam i przekładam z miejsca na miejsce, bo wciąż czekam na szafę.
Większość dalej jest zaworkowana, ale mam już kilka porządnych kupek z podziałem na oficjalne i domowe.
O dziwo okazało się, że mam całkiem sporo wyjściowych ubrań.
Wreszcie znów zaczęłam nosić legginsy (zeszłego roku miałam boom na Calzedonię i nabyłam kilka par legginsów, które później leżały, bo się dresowałam...), ładne bluzki i czerwony płaszczyk ;]
Co wieczór szykuję sobie ubrania do pracy i co rano je prasuje, więc jest obrót o 180 stopni, bo wcześniej do żelazka miałam zdecydowanie nie po drodze ;].
Nie po drodze mam też teraz do czytania.
Chyba, że do tego, co sama napiszę ;).
Jakoś czytanie nie mieści się obecnie w rubryczce "ulubione".
Zdecydowanie chętniej, więcej i częściej piszę.
Poza tym wszyscy ostatnio przyznają mi się do czytania bloga (;D) i sporo osób twierdzi, że schudłam.
W tej kwestii zgadza się jeszcze moja (przerażona oczywiście ;P) mama, lustro, gacie spadające z tyłka i waga.
Dziwi mnie tylko jedno.
Jakim cudem lecę z wagi, skoro nie ćwiczę? ;)
Odkąd wróciłam do domu początkiem sierpnia, poćwiczyłam parę razy z Mel B. i zakręciłam parę razy hula hopem, jak usłyszałam Enrique na Spotify.
Potem były leki, ból pleców, brak czasu i remont.
Nie przemęczam się więc i póki co daję sobie fory.
Kondycję mam mimo to całkiem całkiem.
Ostatnio mama ochrzciła mnie "siłaczką", bo wygrywałam z nią w pojedynku na siłowanie się rękoma, choć mam wątlejsze ręce i ciało ;).
No a dzisiejsza misja ratunkowa kota, kiedy w biegu zakładałam botki, wspinałam się w nich na drabinę i skakałam z dachu (ratując Kiarę przed dużym rudym kotem), a potem przekładanie drabiny przez daszek też nie świadczyły o braku witalności ;P.
Jedynie co się zgadza, to fakt, że nie za bardzo wchodzi mi jedzenie.
Rano najchętniej jem trochę płatków na spółkę z Kiarą i Pedrem, serwując je sobie na niskotłuszczowym mleku sojowym.
Potem długo, długo nic (zwłaszcza w pracy, w pracy nie jem), a jak już zaczyna mnie ssać z głodu, jadę na obiad.
Obiady jem okrojone, choć podwójne.
Znaczy się - jem tyle co kotek * (nie Kiara, ona wpierdziela na okrągło...), a potem jem drugi obiad w postaci ziemniaków albo makaronu z resztą rodzinki.
I zaczęłam jeść wieczorem.
Tak ogólnie to nawet to, co zawsze wsuwałam bez ograniczeń, jak owoce, musy i smoothiaki przestały mi smakować.
Choć jak na "nicjedzącą" wydaję stanowczo za dużo na jedzenie ;P.


No.
A właśnie dziś się pochwaliłam że piszę krótsze wpisy... :D.
Ekhm... ;)
Pozdrawiam ze swojej pisarskiej pościeli, miękkich brązowych poduszek i jasnego pokoju nie mogącego się już doczekać, żeby zalśnić blaskiem nowych mebli i LEDowych kulek ;]



http://www.pinger.pl/szukaj/po_tagu/p/4/?t=nude



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

lattementa

Ten dzień zaczął się o piątej nad ranem i nigdy wcześniej nie wstawało mi się tak dobrze o tak wczesnej porze. Ten dzień był pełen napięcia, ale i niepewności. Ten dzień zapamiętam jako walkę ze snem na trasie, a potem boskie kimanie na mini poduszeczce opartej o pas, podczas jazdy na autostradzie. Ten dzień był najlepszym dniem z mojego życia. - A ślub? A kotki? - No dobra, ze ślubem i kotkami ;) Ale jednak najdłużej marzyłam o pięćsetce ;]. Potem było już tylko oglądanie, testowanie i wreszcie zakup. I wargi spierzchnięte od oblizywania się.  Voila - po dziesięciu latach marzeń jest Pani właścicielką włoskiego miętowego maluszka i dostaje Pani włoskie wino w prezencie. Bum! ;) Na dzień dobry były odwiedziny na stacji benzynowej (frajda; nigdy nie sądziłam, że tyle radości może dać tankowanie wyśnionego samochodu) i w galerii (pierwsze parkowanie w podziemnym parkingu - musi być zdjęcie).  Na drugie śniadanie wleciała wężykowa Pandora i lśniący nowością charms samochodzik w malutkim p

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n