Przejdź do głównej zawartości

1:0

Co mam?
Mam grypę albo jakieś inne świństwo.
Plus wielkiego zajada w kąciku ust, który jest wprawdzie mało widoczny, co nie znaczy, że nie upierliwy.
Co słychać?
Słychać krtaniowe "ehy, ehy, ehy", które dudni po domu, kiedy tylko nabieram pary w płuca.
Co nowego?
Wykańczam chustecznik i swój nos, przy okazji.
Co poza tym?
Jem głównie kukurydziane płatki na sojowym mleku, bo są wyjątkowo bezpłciowe i wyjątkowo łatwe do przełknięcia.
Pochłaniam książkę za książką (wczoraj - "Ostatni, który umrze" mojej kochanej Tess Geritssen, teraz - "Zaklinacz deszczu" mojego kochanego Johna Grishama).
Wzdycham z ulgą na widok maści majerankowej i soli fizjologicznej do oczu, obficie smarując się pod nosem zieloną mazią i wlewając do obolałych, piekących oczu płynne złoto z apteki.
Czuję się gorączkowo, choć w moim przypadku jak mi podskoczy powyżej 36 to już jest podgorączkowy.
Snuję się po domu, mówiąc przez nos co nadaje mi wiecznie pretensjonalny głos.
Szukam sobie zajęcia, które będzie mało wymagające, a równocześnie zajmujące (nie znalazłam póki co nic takiego).
Krzywię się na jakikolwiek hałas (pryskające na tłuszczu naleśniki to horror dla moich uszu).
Źle reaguję na ból (a bolą mnie cebulki włosów, spody stóp i małżowina uszna). 
Coś optymistycznego?
Nie mam (jeszcze) chrypy i krwotoków z nosa.
Coś pesymistycznego?
Już czuję, jak zanikają mi mięśnie i już wiem, jak ciężko będzie mi wrócić do formy, skoro mam problemy, żeby utrzymać szczotkę do włosów we właściwej pozycji.
A szara torba na siłownię leży i śmieje mi się w twarz...


No nic.
Idę dogorywać w mojej samotni, wysprzątanej i wymuskanej jak zawsze (*z koszem pełnym zasmarkanych chusteczek) pod kocem w kolorowe groszki z herbatą z imbirem.
Oby do wieczora, oby do nocy, oby do rana, oby do normalnego stanu bez bólu cebulek...





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

lattementa

Ten dzień zaczął się o piątej nad ranem i nigdy wcześniej nie wstawało mi się tak dobrze o tak wczesnej porze. Ten dzień był pełen napięcia, ale i niepewności. Ten dzień zapamiętam jako walkę ze snem na trasie, a potem boskie kimanie na mini poduszeczce opartej o pas, podczas jazdy na autostradzie. Ten dzień był najlepszym dniem z mojego życia. - A ślub? A kotki? - No dobra, ze ślubem i kotkami ;) Ale jednak najdłużej marzyłam o pięćsetce ;]. Potem było już tylko oglądanie, testowanie i wreszcie zakup. I wargi spierzchnięte od oblizywania się.  Voila - po dziesięciu latach marzeń jest Pani właścicielką włoskiego miętowego maluszka i dostaje Pani włoskie wino w prezencie. Bum! ;) Na dzień dobry były odwiedziny na stacji benzynowej (frajda; nigdy nie sądziłam, że tyle radości może dać tankowanie wyśnionego samochodu) i w galerii (pierwsze parkowanie w podziemnym parkingu - musi być zdjęcie).  Na drugie śniadanie wleciała wężykowa Pandora i lśniący nowością charms samochodzik w malutkim p

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n