Przejdź do głównej zawartości

Wąskie biodra ;]

Wyjazd na Śląsk w środku tygodnia, w niepewną pogodę, z tatą i trójką starszych ludzi na pogrzeb musiał się skończyć jednym.
Zmęczeniem ;)

Jazda w jedną stronę była nawet zabawna, zważywszy na okoliczności.
Kiedy jeszcze znaliśmy dobrze trasę, chętnie wsłuchiwaliśmy się w staruszkowe przekomarzania i kłótnie, podśmiechując się pod nosem.
Kiedy jeszcze nie ujechaliśmy stu kilometrów, problemy z zapięciem pasów były śmieszne, a narzekania, że ciasno, że pas dusi i chce odciąć szyję albo że gniecie brzuch - nie zrobiły na na mnie i na moim tacie najmniejszego wrażenia.
Kiedy jednak zaczęły się schody w postaci nieznajomości trasy, padającego deszczu i znużenia długą jazdą - zrobiło się stresująco.

Ostatecznie, jak już szczęśliwie wylądowaliśmy na miejscu i wyciągnęliśmy z bagażnika torby, byliśmy przeszczęśliwi.
Zjedliśmy obiad, wypiliśmy szybką herbatę i pojechaliśmy do drugiego wujka do innego śląskiego miasteczka.
Tam zabawiliśmy do wieczora, a potem wróciliśmy do wujka nr 1.
Byłam już trochę zmęczona, ale zmęczenie przeszło gdy okazało się, że będę spać z ciotką.
Osiemdziesięcioletnią.
W jednym łóżku.
Małym łóżku.
Moje przerażenie nie miało końca, bo już widziałam oczyma wyobraźni, jak będzie wyglądać ta noc...
Nie - nie mam nic przeciwko cioci.
To ta sama starsza osóbka, którą tak namiętnie odwiedzam po pracy, do której zaglądam jak mam ochotę na herbatkę między zakupami i którą objadam z mandarynek.
Chodziło raczej o spanie.
Spałam już z moją siostrą. Kiedy walnęłam ją z łokcia między żebra tylko syknęła, ale kiedy nad ranem skopałam ją po plecach, musiałam dreptać do siebie z nosem na kwintę i poduszką pod pachą.
Spałam z rodzicami. Na rodzinnym zlocie, gdzie było nas naście osób. W nocy zerwałam się przez sen i prawie udusiłam mamę poduszką, moszcząc się na jej głowie.
Spałam raz z siedmiolatkiem, którego na wakacjach bawiłam na nocki. Nie zmrużyłam oka, podrywałam się na każde jego stęknięcie, a on w nagrodę skopał mnie po nerkach.
Spałam z dwu i trzy letnimi dzieciorkami w jednym łóżku jako weselna niania. Okej. "Spałam" to naprawdę niewłaściwe słowo. To nie miało nic wspólnego ze spaniem... To było raczej dwunastogodzinne czuwanie nad dwójką maluchów...
Spałam z kuzynem... Hm. No okej. Nic się nie działo, ale on miał akurat duże łóżko...
W każdym razie - ciocia.
Jak pomyślałam sobie, że albo kopnę ją swoją wytrenowaną łydą w schorowane narządy albo że będę leżeć i tępo wpatrywać się w sufit, żeby ustrzec ją przez uszczerbkiem na zdrowiu spowodowanym moją nadaktywnością, zrobiło mi się gorąco...
Narobiłam więc rabanu, zaczęłam na gwałt szukać sobie jakiejś miejscówki i ostatecznie wylądowałam ze swoim tatem.
W pokoju.
Na szczęście były tam dwa łóżka ^^.
Mnie trafiła się skórzana kanapa.
Taka mała, wąska.
Do siedzenia.
Jak się na niej położyłam to zostało nawet jeszcze trochę miejsca po bokach, co ucieszyło mnie, że może i mam duże cycki, ale za to jestem wąska w biodrach.
Po kąpieli (udało mi się nic nie zepsuć, nic nie strąciłam, nie nachlapałam wodą, nie zrobiłam żadnego przecieku ani wybuchu) postanowiłam przeczytać dwie strony książki, które szybko przeszły w dwadzieścia, trzydzieści, pięćdziesiąt.
Znacie ten stan: "Nie zasnę, jak nie skończę?"
Mimo to nawet po skończeniu nie mogłam zasnąć i przewracałam się z boku na bok, z czego rano bolały mnie te wąskie niby biodra, bolały mnie te lubiące niby twarde podłoże plecy i bolała mnie nawet d**a ;).

Rano wujki, ciotki (ci osiemdziesiąt plus) urządzili nam pobudkę przed ósmą, a potem ciocia podziałkała mi nad uchem, jak jadłam swoje płatki.
Ogólnie działkanie nad uchem towarzyszyło mi stale przez dwa dni.

- Pewnie jesteś zdechlak, jak nie jesz mięsa!
- Ciociu, zdałam testy sprawnościowe i komisję lekarską do Policji.
- Pewnie masz złe wyniki krwi!
- Ciociu, mam hemoglobinę 15, a norma jest do 16.
- Pewnie mało pijesz i masz gęstą krew!
-...
 

- Wcale się nie dziwię, że tyle sikasz, skoro ty CO CHWILĘ pijesz!
- Przedtem mówiłaś, że piję za mało, więc mam zaburzone wyniki...
- Co? Kiedy? Ja tak mówiłam?!

- Mięso daje siłę.
- Ciociu, ćwiczę pięć razy w tygodniu, a zajęcia na które chodzę są dość forsujące. Zapewniam cię, że mam siłę.
- Ale mięso daje go więcej.
- Tak. I zatyka przy tym tętnice.
-...

Nie rozumiem jednego fenomenu.
Czemu mogę być wegetarianką od dziesięciu lat, bić rekordy w wynikach badań, jeździć na maratony fitness i ćwiczyć do upadłego, a mimo to słyszę, że bez mięsa jestem słaba?
Czemu ja nie biegam za nikim z transparentami, afiszami i zdjęciami z rzeźni i nie mówię o zabitych zwierzątkach tylko wbijam wzrok w talerz i beznamiętnie przeżuwam sałatę, kiedy ktoś podnieca się nade mną, wyliczając na palcach że przez niejedzenie mięsa często sikam, kicham statystycznie częściej niż jedzący mięso i pewnie jeszcze przez to jestem wredna (a ja głupia myślałam, że to celibat tak na mnie działa...).


Pogrzeb był smutny.
I zimny - przy okazji.
Moje zziębnięte stopy błagały o litość, chociaż przebierałam nimi dość żwawo, szczególnie jak nie mogłam skorzystać z toalety.
Potem był szybki obiad, bo ciotki/wujki już tuptali, że chcą jechać.
Powrót był o tyle przyjemniejszy, że nie padał deszcz, a my lepiej znaliśmy trasę. No i było nam cieplej.
Niestety cierpliwość i nasze siły były już ciut nadszarpnięte.
Kiedy więc ciocia na każde słowo ("ładny chłopiec", "burak", "Polska") zaczynała piać chóralnym głosem pieśni ("Matko Boska, Królowo Polska" - do teraz dźwięczy mi w uszach...), zagłuszając naszego GPSa, zaczęłam zgrzytać zębami.
Radia nie było sensu włączać, bo "tyły" były od niego głośniejsze.
Ciocia ze śpiewów przeszła na deklamację wierszy i po chwili zaczęło mnie przytępiać.
Głowa kiwała mi się sennie, na co byłam upominana, że mam pilotować tatę i pilnować "GiePeEsa. Tak? Tak to się nazywa?".
Opaski na chorobę lokomocyjną ("Masz chorobę lokomocyjną? W takim wieku? Przecież jesteś kierowcą. Kierowcy nie mają choroby lokomocyjnej!") wżynały mi się w przeguby dłoni.
Tyłek cierpł mi od siedzenia, ciotki dziwiły się, po co idę znów do łazienki na CPNie ("Czy sikanie też już jest zabronione?!" - warknęłam w końcu, z czego wcale nie jestem dumna), więc kiedy dojechaliśmy do celu, a tato odprowadził starszych pasażerów do domu, odetchnęłam.

W domu zjadłam płatki na sojowym mleku, nie słuchając niczyjego gadania.
Potem zjadłam do bólu zielony makaron ze szpinakiem, mlaskając z zadowolenia i nie usłyszałam przy tym ani jednego słowa, żebym zjadła mięso do tej zieleniny.

A na koniec dnia wzięłam długi prysznic i chętnie walnęłam się swoimi wąskimi biodrami na szerokie łóżko ;] ;] ;].

PS Kocham starszych ludzi. Naprawdę. Na poważnie. Na chwilę...




http://warsaw.blog.onet.pl/page/8/




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

lattementa

Ten dzień zaczął się o piątej nad ranem i nigdy wcześniej nie wstawało mi się tak dobrze o tak wczesnej porze. Ten dzień był pełen napięcia, ale i niepewności. Ten dzień zapamiętam jako walkę ze snem na trasie, a potem boskie kimanie na mini poduszeczce opartej o pas, podczas jazdy na autostradzie. Ten dzień był najlepszym dniem z mojego życia. - A ślub? A kotki? - No dobra, ze ślubem i kotkami ;) Ale jednak najdłużej marzyłam o pięćsetce ;]. Potem było już tylko oglądanie, testowanie i wreszcie zakup. I wargi spierzchnięte od oblizywania się.  Voila - po dziesięciu latach marzeń jest Pani właścicielką włoskiego miętowego maluszka i dostaje Pani włoskie wino w prezencie. Bum! ;) Na dzień dobry były odwiedziny na stacji benzynowej (frajda; nigdy nie sądziłam, że tyle radości może dać tankowanie wyśnionego samochodu) i w galerii (pierwsze parkowanie w podziemnym parkingu - musi być zdjęcie).  Na drugie śniadanie wleciała wężykowa Pandora i lśniący nowością charms samochodzik w malutkim p

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n