Mam zły dzień. Choć odkąd zaczęłam pisać, chyba zrobił się ciut lepszy ;P. Jeśli chodzi o mnie, kiedy mówię, że mam "zły dzień", dosłownie oznacza to, że jest on zły. Albo raczej - że JA jestem zła. Bo nie chodzi w nim o pecha albo o niefortunne koleje losu. Nieee. Pogoda, dzień tygodnia, godzina, poziom testowania wytrzymałości moich nerwów przez rodzinkę, złe nowiny, samopoczucie, brzydki wygląd - też nic z tych rzeczy. Jestem po prostu dla zasady zła. Bez konkretnego powodu. A może wręcz dlatego, że cały świat zamiast wspierać mnie i dawać powody do złości, bombarduje moją rozeźloną osobę miłymi rzeczami. I tak: Budzę się wyspana, w pamięci wciąż mając miły (choć niezbyt realny...) sen. Budzę się sama z siebie, nie męczona przez natarczywy dźwięk budzika. Przeciągam się w łóżku, wstaję z niego dlatego, że chcę, a nie bo muszę. Waga wskazuje pożądane cyferki, lustro ukazuje zaspaną, ale ładną buźkę. Nie jestem tak głodna, że próbuję gryźć łyżkę, ale też nie m