Gdybym mogła wrócić do życia jedną osobę, byłby to Freddie Mercury. Właściwie moim marzeniem byłoby wskrzesić wszystkie moje futrzątka, z dwoma kotami i szynszylem na czele i głęboko wierzę, że jeśli istnieje niebo – one tam będą. Poza tym światem, z bliższych mi osób w zaświatach mam tylko babcię. Jestem jednak pewna, że biorąc pod uwagę, ile pieniędzy, energii i środków przeznaczała na kościół, złamałabym jej serce, wyrywając ją z tak znanego i wyczekiwanego przez nią (za)światka. No i obraziłaby się na mnie całkowicie, gdyby zobaczyła, jak ceny ześwirowały i że nie ma jej ulubionego Plusa z makaronem za 99 groszy (babcia zmarła w 2017 roku, ale jeszcze parę lat przed śmiercią miała w kredensie makaron nitki z Plusa). A Freddie? Cóż. Freddie zmarł za szybko, zmarł w tym roku, w którym się urodziłam, więc mam święte prawo wrócić życie właśnie jemu. Możliwe, że chciałabym się też cofnąć w jego czasy. Porzucić te instagramy, zgnieść w pył tik toki i ukrócić to nieznośne spędzanie czasu