Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z listopad, 2015

Stolik ;]

Mógł być szklany albo biały - ja wybrałam skrzynkowy. O ile chciałam białe wymuskane regały, komody i szafę, stolik wymyśliłam sobie prosty i bezpretensjonalny. Niby meble też zbyt pretensjonalne nie są, brakuje w nich ozdobień i eleganckich klamek, ale mimo wszystko są idealnie równe i sterylne, więc stolik dla odmiany miał być mniej niż bardziej perfekcyjny. Początkowo chciałam pójść na łatwiznę i zrobić banalny stolik z czterech skrzynek, jaki znalazłam w necie. Wywracałam oczami, kiedy mój tato kombinował, przekładając skrzynki w skomplikowany sposób, ale kiedy ułożył je na środku mojego pokoju i przykrył blatami... Efekt okazał się zadowalający ;] Ogólnie stolik tani nie jest. Za farbę zapłaciłam jakieś 30 zł, ale malowanie zajęło prawie pół dnia, więc gdyby nie kolega z pistoletem do malowania i fakt, że zrobił to za free - byłoby drożej. Kółka, śrubki, wkręty - 50 zł. Blaty miałam w domu, ale gdybym musiała je kupić, pewnie wydałaby ze 150 zł, bo to prawdziwe bukowe

Kolorowe kredki ;)

Z całą swoją rozrzutnością - miewam momenty refleksji nad zakupami. Jak na przykład dziś. Ogólnie od jakichś dwóch tygodni chodzą za mną kredki. Drogie kredki. Niby zwykłe, ołówkowe, ale 72 sztuki, schowane w metalowym opakowaniu, przyprawiające o zawrót głowy swoimi kolorami (miętowe i błękitne wywołują u mnie przeciągłe westchnięcie). Od jakiegoś czasu oglądam je w Internecie i ślinię się nieprzyzwoicie, widząc te kolory. Mniej się ślinię, widząc ceny. Jednak mimo to - kredki wciąż siedzą mi w głowie. Wiecie jak to ja... Najpierw się na coś napalam, potem chodzę i o tym myślę, a ostatecznie za parę tygodni mam swoją zdobycz i jaram się nią jak dziecko. W tym jednak przypadku miałam mieszane uczucia. Kredki kredkami, są ładne, ale... Ale. Są profesjonalne. Na blogach widziałam artystów, którzy za ich pomocą wyczarowywali barwne dzieła. I to przy użyciu takich kolorów, którymi ja namalowałabym pewnie tęczę... Mina mi zrzedła, chęci odleciały. "Mam kupić takie kre

Listopad ;]

Aaa. Więc to jest ta znana niemoc twórcza? Kiedy przebiera się palcami nad klawiaturą, patrzy tępym wzrokiem w białą kartkę bloggera, układa i kasuje w myślach pierwsze zdanie? Chyba tak. Chyba tak to się nazywa ;) Oj, dobra, dobra. Listopad mamy. Taka smętna pora. Najbardziej cieszy mnie światło, więc najczęściej "naświetlam" się, odpalając wszystkie możliwe światła w pokoju, a wieczorem siedząc przy pozapalanych Cotton Ball'sach. Najbardziej męczy mnie szarość, kałuże i zimny wiatr, wtykający się pod poły kurtki. Chociaż dalej w "Liście życzeń" na Zalando królują u mnie ciuchy w różnych odcieniach szarości ;]. (Zamówione buty 35 - jak ulał, XSki dobrze dopasowane. Nowa piaskowa bluza cudowna :)). W tym tygodniu dopiero w piątek przekonałam się do zimowej czarnej kurtki, cały tydzień dzielnie drepcząc w turkusowo szarej przejściówce. W czwartek bawiłam się na zabawie andrzejkowej o 10. 30 (do południa - zabawa klas I-III), dobijając swoje mi

Taka gibka, taka wysportowana ;]

Plusem niespania jest to, że nie trzeba się rano budzić ;P. Po prostu wstaje się i zaczyna nowy dzień. Nawet jeśli jest parę minut po piątej... Taa... Niech będzie, że "pełnia". Dziś obyło się bez "Titanica" i bez frustracji. I nawet nad ranem zdążyłam przeturlać całe swoje łóżko wzdłuż i wszerz, przyjmując każdą możliwą pozycję w każdym możliwym miejscu, czego nie zrobiłam od sierpnia. A potem było śniadanie (super smakuje jedzone wpół do szóstej, kiedy jest zimno i ciemno ;P), pakowanie się, szykowanie. O siódmej wyjechaliśmy spod szkoły. Ja, kierowca i czwórka wspaniałych, czyli szachiści, którzy jechali na turniej do Leżajska. Nie pytajcie mnie, co nauczycielka pierwszej klasy robiła na zawodach szachowych z dziećmi z klasy szóstej. Zostańmy przy wersji, że zostałam wytypowana nauczycielem miesiąca i że w nagrodę oddelegowali mnie na turniej ;P. Droga była całkiem spokojna, jeśli nie liczyć telefonów od nadgorliwych rodziców, którzy umilali nam dr

Gówniany ;P

Poniedziałek miał się zacząć od dobrego przymiotnika, tak? Najlepiej od takiego z "fantastyczny" w nazwie, tak? A jaki był? Gówniany. O. Ale od początku. Poniedziałek po. Po rozleniwiającym weekendzie. Po bezsennej nocy. Po oglądaniu "Titanica" do wpół do drugiej nad ranem. Akurat ten film podchodzi mi tematycznie, bo jakkolwiek nieprzyzwoicie to brzmi - lubię katastrofy w filmach. Czyli jeśli mam być szczera, wolę "Pojutrze" i "Tunel" niż "50 twarzy..." (wciąż nie przeczytałam i nie obejrzałam. Jestem z siebie dumna) i komedyjki z białymi welonami w tle. Dla mnie, żeby film był do przełknięcia, musi się coś dziać. A do "Titanica" mam sentyment. Oglądałam kiedyś program, czemu RMS Titanic zatonął i przez jakiś czas recytowałam wszystkim który chcieli albo nie mieli wyjścia i musieli mnie słuchać o słabej jakości nitach, kiepskim żelazie, braku szalup etc.;]. Chociaż muszę przyznać, że oprócz całego romansu, lo

Ciężki ;]

Ten tydzień był dla odmiany ciężki. Nie zły, nie smutny, nie frustrujący, tylko ciężki właśnie. Jakoś tak wszystko ciężko mi przychodziło. Niby wstawałam rano w dobrym humorze. Niby wychodziłam do znajomych, rozmawiałam z przyjaciółkami. Niby chodziłam do pracy, niby jakoś się kręciło. A jednak. Tydzień był ciężki i kropka. Nadgarstek uspokoił się do tego stopnia, że od dwóch dni nie jadę już na Naproxenie, chociaż przy pisaniu i podstawowych manewrach ręką wciąż go czuję intensywniej niż bym chciała, a wiele czynności zapobiegawczo wykonuję lewą ręką (co sprawdza się średnio na jeża). Moja przyjaciółka po przeszczepie czuje się świetnie (i świetnie wygląda, byłam, sprawdziłam, pooglądałam blizny, ślady i zdjęcia z operacji ;P) i teraz obie na przemian kursujemy do łazienki ;). Mimo to od poniedziałku do piątku stres i pośpiech prześcigiwały się w robieniu mi na złość. Nawet nie chce mi się wynaturzać, ale to jeden z gorszych tygodni w ciągu ostatniego czasu. Na szczęście

Kortyzolowy ;]

Ouch... Siedzę na niepościelonym (chwała Bogu, że nie zdążyłam tego zrobić rano) łóżku. Zrzuciłam z siebie jasne dżinsy i morelową bluzę z sową. Torebkę z telefonem rzuciłam w kąt. Herbatę z Amolem postawiłam na komódce. Mam na sobie kombinozową piżamę Angry Birds'a, która aż się prosi żeby nosić ją w takie dni. W jakie? Takie, w których zamiast krwi żyłami płynie czysty kortyzol... Rano byłam nawet zadowolona, że muszę urządzić sobie wycieczkę do Rzeszowa. Długa jazda autem, obiadek w wegańskim barze, może jakieś zakupy. Bo taki miałam zamiar. Bo taki miałam plan. Bo takie miałam chęci. "Jeśli starczy mi czasu"  - dodawałam wspaniałomyślnie. W sumie nie miałam go zbyt wiele. O piętnastej chciałam już być w domu, bo o czwartej miałam mieć wywiadówkę. Droga do Rzeszowa mijała mi całkiem całkiem. Przynajmniej dopóki nie potrąciłam psa... Stało się to tak nagle, że na początku w ogóle nie mogłam w to uwierzyć. Jak to możliwe, że kundel biegnący drugą

Krótki ;]

Nie, nie wpis, a tydzień ;P. Wiedziałam, że ten tydzień będzie krótszy, bo w połowie tygodnia wypadło święto, ale nie wiedziałam, że minie aż tak szybko. W poniedziałek nie miałam popołudniowych lekcji angielskiego, ale zabijcie mnie - nie pamiętam co wtedy robiłam. Aaa, byłam u lekarza - no tak. We wtorek miałam już korki, a potem dodatkowo pojechałam na zumbę. Wyszalałam się, wyskakałam i prawie umiałam powtórzyć większość ruchów instruktorki ;). Doszłam też do wniosku, że jeśli mam regularnie zumbować, muszę zainwestować w buty do tańca. Wszystkie sportowe buty, które mam, są dziwnym trafem do biegania, a buty do biegania nijak mają się do tańca i oprócz nadgarstka za chwilę mogę mieć problemy ze stopami. Tak więc zamówiłam czarne Reeboki za kostkę. Nie były najtańsze, ale okej - nie czarujmy się. Lubię płacić za jakość, bo lubię rzeczy dobrej jakości. A jak mam je nosić, muszą mi się podobać. Proste. Środa... A, tak. Środa była wolna. Z tej okazji nie wyszłam w ogól

Pół żartem, pół serio o... statystykach ;]

O. Zwariował ktoś? Wybitnie się nudził? Zacięła się komuś klawiatura? Znam dobrego informatyka, naprawi po kosztach... Cóż to za szał? Co to za stalkingowanie? Jezu Chryste, chcecie żebym zawału dostała? Jednego dnia dziwię się, że mam sto wejść, drugiego okazuje się, że jak poszłam spać, ktoś mądry dobił jednak do 130. Następnego dnia statystyki ni z tego ni z owego urosły do dwustu już do południa, po południu dobiły do 250. A po wrzuceniu linka do 330. I to żeby jeszcze wszystkie tytuły wpisów zaświeciły się, że są czytane, to nie! Czytanych było kilka najnowszych postów. Z "Twardymi łapkami" na czele. Same "łapki" złapały z dwieście odsłon i post mechanicznie wskoczył na listę najczęściej czytanych wpisów. "Studniówka" ma czterysta, a miała pokrętny tytuł i jest na blogu od prawie roku... Dlaczego tak mnie to dziwi? Codziennie wchodzi tak powiedzmy do pięćdziesięciu, w porywach do stu osób, i to najczęściej jak wrzucę linka na fejsa.

Namiętnie aż do bólu ;]

W dni, kiedy wrzucam na bloga wpisy o glucie, życzyłabym sobie, żeby nikt nie pytał mnie: "A o czym jest Twój blog? ;P. Dziś spytał mnie o to ortopeda, wykręcając równocześnie moją dłoń na wszystkie możliwe sposoby, kiedy przyznałam mu się do swoich występków przeciwko nadgarstkowi, a więc: a) częstemu masakrowaniu maty z Mel B., b) jednorazowemu spieraniu legwanowych defekalii z tylnego siedzenia samochodu kolegi, kiedy jasne popołudniowe słonko zaczęło chylić się ku upadkowi, a powietrze robiło się bardziej mroźne niż czyste. Oczywiście lekarzowi wspomniałam tylko, że myłam auto i że było zimno; nie pochwaliłam się, że podczas opieki nad legwanem sprawowanej na spółkę z kolegą, mój towarzysz (kolega, nie legwan) wpadł genialnie na pomysł wsadzenia delikwenta do samochodu, na co delikwent (legwan, nie kolega) osrał tylne siedzenie..., c) incydentowi w sypialni sprzed paru tygodni, kiedy to podczas trudnego do zidentyfikowania napadu somnabulistycznego schiza (na polski - a

True story ;]

Niełuszczone ziarno lnu. Jak niewinnie brzmią te słowa dla nieuświadomionego przeciętniaka. Jak dodające otuchy jest słowo: "odtłuszczone". Jak miło brzmią zapewnienia, że dzięki swemu powlekającemu działaniu niełuszczone odtłuszczone ziarno lnu to lekarstwo na wszystko. Przez zaparcia po refluksy. Cudowne. Wspaniałe. Magiczne. Niełuszczone, odtłuszczone siemię lniane... Potocznie zwane - glutem. Siedzę na łóżku. Laptop szemrze, kotka mruczy. Laptop bezwładnie poddaje się naciskowi moich palców, wyklepując co chcę, kotka chętnie wciska mi przyciski na klawiaturze, chcąc mi pomóc albo wietrząc w pisaniu dobrą zabawę. Gdybym miała opisać ten weekend jednym słowem, brzmiałoby ono tak: nieprzewidywalny. Nie przewidziałam, że po piątkowych korepetycjach będę tak wypompowana, że walnę się na łóżko po piątej, hibernując przez godzinkę. Nie przewidziałam, że przez tę drzemeczkę nie będę mogła zmrużyć oka w nocy. Nie przewidziałam, że w sobotę pojadę z rodzicami do