Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z lipiec, 2016

Parskając w płatki ;]

Parę nocy temu naszło mnie na refleksyjny wpis. Tyle mądrych zdań, co przyszło mi do głowy to nie miałam chyba nigdy. I jak na złość nie miałam wtedy gorączki. Gorączka to mi się trafiła gdzieś przez zeszły weekend, ale byłam na tyle półprzytomna, że rano nic nie pamiętałam. No i wtedy też nie miałam chyba mądrych myśli tylko odpierdzielałam jakieś szopki rzucając się po łóżku i zaplątując w koce... ;] W każdym razie- gorączka gorączką, ale kiedy wymyślałam te mądre zdania byłam trzeźwa, zdrowa i całkowicie świadoma. I ostatnio coraz częściej mi się to zdarza. Nie gorączkować, tylko myśleć. Myśleć mądre rzeczy przed snem ;). Najlepsze jest oczywiście to, że wszystko co wymyśliłam na śnie odpełzło gdzieś wraz z nadejściem dnia, bo kiedy udało mi się odkleić górne powieki od dolnych, wszystko co podszyte refleksją zupełnie wywietrzało mi z głowy, a ja zaczęłam myśleć o śniadaniu. Z pełną świadomością i odpowiedzialnością oznajmiam więc, że płatki kukurydziane wyparły mi z mózg

W moim domu ;]

W moim domu noże są tak tępe, że jak się je naostrzy to trzeba wywieszać na lodówce komunikat ostrzegawczy, żeby nikt się nie pociął. W moim domu jest niepisana zasada, że w sobotę robi się ruskie pierogi. W moim domu jest milion zabawnych i ciekawych kubków, przeważnie zachomikowanych w moim pokoju (zwłaszcza kiedy poję się herbatą z cytryną w nagłym przypływie pisarskich rozkminów). W moim domu nie mieszka żadne dziecko, a mimo to na ścianie w salonie jest ślad po rozpryśniętej kaszce bananowej, w szufladzie w kuchni są dwa smoczki i plastikowa różowa łyżeczka, a w garderobie są zakamuflowane kredki i piłka. W moim domu jest jedna pseudo weganką (* po trzech miesiącach szkoły przetrwania musiałam przeprosić się z nabiałem, choćby w niewielkich ilościach), a reszta jest normalna ;] W moim domu herbata jest w pudełku po herbacie, cukier w pojemniku z napisem "cukier", a kawa w słoiku z napisem "kawa". W moim domu jest jadalnia, w której je się od święta, bo na

Marudny ^^

Przykro mi, ale dziś popełnię zgorzkniały wpis godny starej panny. Cały tydzień miałam taki cudowny humor, że dostałam ksywkę "ta śmiejąca". Nie narzekałam na poranne wstawanie, na ćwiczenie musztry przed sierpniową defiladą (dwie godziny dwa razy w tygodniu po zajęciach - bomba), na naukę, ani nawet na to, że na ćwiczeniach z prawa zostałam wybrana na dowódcę grupy, choć na dowódcę to ja się średnio nadaję. Ale w sumie to dobrze, że zostałam wybrana, bo o dziwo dałam radę. W tym tygodniu w ogóle "dałam radę". Ten odpoczynek w domu jednak zrobił swoje ;). Zdałam strzelanie, zdałam scenkę na symulacji (choć może nie tak dobrze jakbym chciała), wyżyłam się artystycznie robiąc mapę myśli na psychologii (nie sądziłam, że aż tak dobrze zrobi mi komplement, że ładnie rysuję zielonym markerem) i za tę zaszczytną rolę lidera grupy, o której wspomniałam też dostałam pochwałę. Tzn. wykładowca powiedział, że wyglądam mu na małą wojowniczą feministkę i że jestem jak ujadając

Po tygodniu ;]

Zadziwiające jak sen wpływa na człowieka. Po jednej pełnowartościowej nocce zaczęłam mieć lepszy humor. Po dwóch - tryskać energią, śmiać się i błyskać oczkami. Po trzech zaczęłam trzeźwo myśleć. Po tygodniu jestem już normalna. Pogodna, żywa, zadowolona i trzeźwo myśląca. Szybko kojarzę fakty, rejestruję zmiany w otoczeniu, dostrzegam związki przyczynowo - skutkowe. I nawet zrobiłam się ciut bardziej ogarnięta ;) Jestem spokojna. Bardzo spokojna. Ani nie wyciszona, ani przybita, ani smutna. Spokojna. Nie mam momentów nadmiernego pobudzenia, a nawet jeśli to tylko zaczynam szybciej mówić i więcej się śmiać. Z oczu nie robią mi się już małe rollercoastery, a z języka młynek. Nie kręcę się po pokoju, nie przestawiam nerwowo rzeczy. Palce czasem mnie świerzbią i taaa - bawię się bransoletką, długopisem i zmieniam pozycję co dwie minuty, ale nie zachowuję się jak dziecko z ADHD. Wstaję koło wpół do siódmej i jestem wypoczęta. W ciągu dnia nie chodzę spać ;P. Nie stresuję

Kamyczki, wstążeczki ;]

Miałam pomysł na tematyczny wpis (oczywiście nie powiem o czym ^^), ale wiem, że jeśli nie napiszę czegoś luźnego teraz, po powrocie na szkołę będzie mi ciężko. W zasadzie to nie mam nic ciekawego do napisania. A może i mam, ale o tym pisać nie będę. W każdym razie... Odpoczęłam ;) Głównie psychicznie, ale o to właśnie chodziło. Codziennie chodziłam do pracy na ósemki, a mimo to czuję się bardziej wypoczęta niż przez ostatnie trzy miesiące. Zapomniałam już jak to miło budzić się w swoim łóżku, w swoim pokoju, swojej pościeli. Jak fajnie mieć czas, żeby rano umyć głowę, wyprostować włosy, zjeść spokojnie ciepłe śniadanie i nawet wypić parę łyków gorącej herbaty z cytryną. Budziłam się po szóstej, po siódmej wyjeżdżałam do pracy. Wskakiwałam w mundur i patrolowałam dzielnie ulice. Uczyłam się dla odmiany praktyki, nie teorii, a potem usatysfakcjonowana wracałam do domu. W domu się zbytnio nie przemęczałam (kurze starte, ciuchów na podłodze brak, w szafie równe stosy, jedynie

Złote, Białe i Różowe

Nie mam parcia na Złoto. Nie lubię złota ani nic co jest złotego koloru. Złoto w ogóle na mnie nie działa. A zwykle kiedy pomyślę o Złocie - przechodzi mnie dreszcz.   Jeden z tych mało przyjemnych jak podczas gorączki. Nie mam parcia na Białe. Lubię biały kolor, ale tylko wtedy kiedy białe są trampki albo szorty w czarne palmy. Choć kolor biały jest kompletnie niepraktyczny to jeszcze byłby w miarę przyzwoity, gdyby nie to, że Biel wcale mnie nie kręci. A wręcz robi mi się słabo na jej myśl. Nie mam parcia na Różowe. Różowy kolor wywołuje u mnie ciarki, a jak kiedyś ubiorę na siebie coś różowego (i nie będą to łososiowe wstawki na szarej bluzie, butach czy majtkach) to będzie to znak, że kompletnie mi już odbiło. Do Różowego jestem się jednak w stanie zbliżyć. Na bezpieczną odległość, na chwilę. Taaak. Choć różu nie cierpię najbardziej, Różowe mogę śmiało podpiąć pod kategorię „Słodkie, miłe i kochane”. „I co ona znowu wymyśliła?” – pomyślicie. Jak ni

Wyprany ;]

Przez trzy dni trzy wpisy rozbujały statystyki na ponad 300 wejść, więc domniemam, że chce się Wam jednak mnie czytać ;]. Fajnie. Z przerażeniem stwierdzam, że przytyłam dwa kilo, więc chociaż tym niewypowiedzianym pochlebstwem zróbcie mi dobrze ;) Póki co dobrze zrobił mi sen, nieograniczony dostęp do pralki (po tym jak wprawiłam ją w ruch trzy razy w ciągu dnia, z namaszczeniem wywiesiłam gacie na sznurkach i z radością patrzyłam, jak powiewają na wietrze doszłam do wniosku, że może i ciuchy śmierdzą mi stęchlizną, ale mózg mam ładnie wyprany...), rzodkiewki prosto z ogródka, płatki jedzone wreszcie na ciepłym mleku i wyprostowane włosy. Wyprostowane włosy wyprostowały mi trochę myślenie i znów mam iskierki w oczkach. Kocie zachowanie ustąpiło nieco psim zwyczajom i chociaż dalej moszczę się na łóżku, mruczę przez sen, prężę pod wpływem głaskania i jak trzeba to gryzę - zaczęłam też niestety warczeć na ludzi, kiedy przeszkadzają mi w jedzeniu (bo wystarczy mi stres i pośpiech na

Rozbujany ;)

Przez kilka dni próbowałam usiąść do laptopa. Pięć razy zabierałam się do zrobienia wpisu. Cztery razy zaczynałam zdanie i kasowałam je z nerwami. Trzy razy zmieniałam miejsce, gdzie rozsiadałam się z laptopem. Byłam już na łóżku, na podłodze i na fotelu. Ostatecznie wylądowałam na tarasowym hamaku i bujam się słuchając deszczu bębniącego o dach, miziając równocześnie psa lewą stopą. Ogólnie... Ogólnie to nie mam chyba weny do pisania. Chociaż ostatnio to nie wiem czy do czegokolwiek mam wenę ;] Dziś jest już trochę lepiej, ale odnoszę dziwne wrażenie, że te kilka tygodni funkcjonowałam na pół śnie. Półprzytomna, półświadoma, półżywa. Normalnie takie stany są mi obce, bo jestem jednym wielkim chodzącym śmiechem i temperamentem, więc to przymulenie było dla mnie równie obce co język mandaryński. Ale jednak się zdarzyło. Przez ten czas zdążyłam dostać pałę i piątkę z prawa, zaczęłam podciągać się na drążku cztery, a nie trzy razy i przemarzłam na nocnej i deszczowej służbie (