Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z wrzesień, 2017

Faceci

Nie wiem czemu zawiodła mnie logika i czemu nie pomyślałam nawet przez chwilę, że mieszkanie z facetem będzie wyglądało mniej więcej tak jak wyglądało życie z szynszylem albo zajmowanie się dzieckiem. Czyli że nie będzie źle ani nie do zniesienia, bo przecież zawsze można sobie odmienić jak się chce albo jak się nie chce, ale że dużo rzeczy może nas zaskoczyć. I że nie będzie tak jak piszą autorzy w poradnikach dotyczących żywienia gryzoni, bo nikt tam nie powiedział, że najlepszą dietą szynszyli nie są ziółka zamawiane na www.drogiewydziwionekarmydlarozpuszczonychzwierzątek.pl tylko, że są to kable od klawiatur i szkolne lektury. Albo to że skoro szynszyle prowadzą nocny tryb życia oznacza, że noc przestanie być od spania, a będzie od wsłuchiwania się w gryzienie prętów, bębnienia w pręty, wydawanie dziwnych odgłosów. I że będę musiała powstrzymywać się od wywiezienia klatki z całym ekwipunkiem plus szynszyl na podjazd. I nie jak pokazuje reklama Bobovity, że dzieci są czyste, słodk

klucz

Piątek zaczął się wariacko i to nie tylko dlatego, że musiałam wstać po siódmej. Piątek był dniem załatwiania, jeżdżenia i pamiętania o tysiącu rzeczy. Załatwienia związane z mieszkaniem, wyjazdy, prądy, gazy, kupowanie przy okazji pierdół do domu. Znaleźliśmy wieszak idealny i M. niósł go przez pół sklepu, bo był ostatnim egzemplarzem. Ja niewiele brakło, a ze sklepu wyniosłabym białego szynszyla, ale cena (trzysta) i mina M. zbiła mnie trochę z tropu. Kupiłam za to wreszcie cukierniczkę. Też białą, ale dużo tańszą niż szynszyl, no i dostałam na nią zgodę. Wymiary wieszaka przekroczyły nasze oczekiwania, więc po rozłożeniu siedzeń okazało się, że muszę go trzymać, jeśli nie chcę żeby stukał mi w głowę. Stukał całą drogę. Potem był rajd po rodzicach, zabieranie białego stołu ze strychu, farelki od dziadka, kupowanie podstawek pod kwiatki i latanie po sklepach i Plusach. Plus robienie prania, pakowanie, zmniejszanie ogrzewania, wyrzucanie śmieci, znów jeżdżenie do rodziców, tym razem

Sto dni

Sto dni. Dla odmiany - w związku. Sto dni słodkości, sto dni miłości. Sto dni rollercoastera, sto dni zmian nastroju, sto dni mówienia: ""O Boże, a co jeśli ja się nie nadaję?" i "Dlaczego nikt nie powiedział, że to takie trudne?" Sto dni na zmianę poglądów, na naukę bycia razem i na naukę gotowania trochę inaczej niż wsypywanie surowego szpinaku do miski. Sto dni razem albo razem, ale osobno. Sto dni bycia sobą, pokazywania swoich najgorszych stron i najlepszych cech. Sto dni poznawania się, raz z poczuciem, że zna się wieki, raz że nie zna się w ogóle. Sto dni mięknięcia, sto dni dojrzewania. Sto dni. Zaczęłam gotować dla dwóch osób (choć ilość wody którą trzeba wlać do czajnika, żeby zrobić herbatę dalej jest dla mnie tajemnicą), robić kanapki z szynką i kolekcjonować ściereczki. Dalej nie opróżniam kosza na śmieci choć już nie bałaganię kubkami i kablami od prostownicy, suszarki i laptopa. Przejęłam władzę nad tabletem, telefonem i komputerem.

Obrzydliwi

"Ludzie są obrzydliwi" powiedziała moja koleżanka z ławki na biologii, kiedy byłyśmy jeszcze w liceum. Krew w kościach, bebechy w brzuchu, smarki w zatokach, śluzy, porody i wymiociny. Obrzydliwi? Może i jesteśmy. Ale nie z powodu natury. Jesteśmy obrzydliwym gatunkiem, bo żaden inny gatunek nie ma w sobie tyle zdolności autodestrukcji i równocześnie tyle złośliwości dla otoczenia. Nie plujemy jadem, nie zatruwamy śliną, nie zabijamy wzrokiem, a jednak jesteśmy toksyczni. Jesteśmy fałszywi i zakłamani, a im bardziej narzekamy na czyjś fałsz i obłudę tym bardziej sami robimy dokładnie to samo. Jesteśmy wredni, chamscy i mściwi, bo zamiast bezprośredniości i szczerości wybieramy obgadywanie za plecami.   Nie powiemy nic miłego, żeby powiedzieć coś co komuś dokopie. Jesteśmy mili kiedy coś od kogoś chcemy, jesteśmy wredni kiedy nie mamy powodu być wrednym. Oceniamy, szufladkujemy, opatrujemy etykietką i zakręcamy jak wekę, zanim postawimy ją na półce w ciemnej piwnicy

Gniazdko

Od nie pamiętam kiedy chciałam mieszkać sama. Sama. Z drobnym zastrzeżeniem, że do mieszkania przygarnę psa, kota, oba, po dwa albo może się zdarzyć, że jeszcze szynszyl w klatce. Bez rodziców, bez faceta, bez chłopaka, bez męża, bez dzieci, bez współlokatorów, koleżanki, kogoś z ogłoszenia i bez pająków. Sama. I pewnie gdyby nie to, że do mojego M. wprowadziłam się ja, a nie on do mnie to może dalej chciałabym być sama, sama, sama. Bo gdyby to on wszedł mi w paradę tak jak ja jemu i gdyby zrobił mi taki bałagan, mętlik i wszystko do kupy jak ja jemu, to chyba szybko wręczyłabym mu nakaz opuszczenia lokalu z racji tego, że przecież chciałam mieszkać sama, a on jest upierdliwy. Na szczęście on cierpliwy jest i łaskawy, a może po prostu zakochany, że co mu przeszkadza to mu przeszkadza, ale ja mu nie przeszkadzam, nawet jak mu przeszkadzam. Szczęście w nieszczęściu czy to mieszkanie, czy dom, czy namiot czy hotel, dogadujemy się tak samo dobrze, chociaż ani jedno ani drugie nie oc

Jestem żoną

Jestem żoną. Rozkapryszoną, nieznośną, wyluzowaną żoną. Sypiam z mężem w małżeńskim łóżku, wpychając głowę na nieswoją poduszkę, a włosy do nieswoich ust. Rano daję się budzić albo i nie. Wstaję zawsze później. Śniadań na ogół nie robię - robiłam tylko w miodowym miesiącu. Pakuję w usta kanapki na stojąco albo jem płatki też stojąc. Jestem jednak kochającą żoną, więc proponuję mężowi dolewkę Coli, bo "Dzisiaj to ostatni dzień kiedy pijemy Colę, od jutra gorzki Earl grey". Pakuję mu do pracy kanapki, pakuję Knoppersa. Jak nie ma kanapek to samego Knoppersa. Żegnam w drzwiach w męskiej koszulce i śpiochami w oczach. Zamiast romantycznych pożegnań - ziewam na całą rozpiętość szczęki. Przeważnie wracam do łóżka, przeważnie zostaję tam ile chcę. Nieprzyzwoicie się lenię, zagarniam dla siebie całą poduszkę, parskam w wyszarpywanego zwykle jaśka, mruczę, kręcę się, wiercę. Wstaję jak mi się znudzi. Łóżko ścielę, pokój wietrzę, bieliznę rozwalam po podłodze, co trzeba wrz

Życie z Pi ;)

Pisarz dopóki mieszka sam, wcale nie zdradza się, że jest pisarzem. Przecież nikt nie wie, co ma w głowie, w palcach i laptopie. Nikt nie wie że, co i czy w ogóle pisze. Pisarz nawet jak zaczyna z kimś mieszkać to oprócz tego, że robi malownicze listy zakupów przypinane magnesem na lodówkę, zostawia w domu liściki z pierdołami, rysunkami, grafami i pisze obłędnie długie smsy w formie 'Trudnych spraw"albo analiz naukowych, to zachowuje się jednak jak przeciętny człowiek. Do czasu aż nie zacznie się z czymś zdradzać. Albo pisać. Bo pisarz jak alkoholik - ma swoje ciągi. Na co dzień zachowuje się normalnie. Wstaje rano, szuka skarpetek, je śniadanie, pije kawę. Idzie do pracy, wraca z niej. Kupuje chleb, mleko i papier toaletowy. Myje naczynia, wiesza pranie, ścieli łóżko. Nie ma w oczach myślników zamiast źrenic, na stole plam z atramentu, a wkoło kosza zmiętych kulek papieru. Nie ma rękopisów na biurku, markowych długopisów ani gęsich piór w słoiku. Nie ma nawet

'64

Jeśli większość moich wpisów kręciło się wkoło gotowania, kotów (nawet jeśli tymi kotami byłam ja), chwalenia stanu staropanieńskiego i pisania w piżamie i najczęściej nie było w nich żadnych zmian, to teraz zmian jest od groma. I jeśli myślałam, że jadąc w maju do Warszawy będę w niej tylko pracować, gadać z koleżankami po fachu, a w wolnej chwili czytać, pisać, kreślić labirynty i nie gotować to byłam w błędzie. Zaczęłam i owszem od rozkoszowania się czasem wolnym po pracy, jednodniowej szalonej wycieczki nad morze z koleżanką, kiedy najwięcej frajdy miałam z nic nie robienia, słuchania rozbijających się o brzegi fal, skrzeczących mew, oddychania, brodzenia w lodowatej wodzie i przebierania piasku między palcami, czytania i pisania, ale potem zrewolucjonizowałam całkiem wszystkie plany. To znaczy gdzieś wtedy zaczęła się faza na nieplanowanie. I tak o ile zjeżdżać do domu nie chciałam i nie zamierzałam, bo to męka, bo kombinowanie, żeby się z kimś zgrać, bo jazda w wiele osób i wi