Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z luty, 2018

Blue

Stałam się kanapowcem. Osobą, której do szczęścia potrzebny koc, kubek i kot - poduszka. Która jedyny sport jaki uprawia to pięciominutowy spacer do pracy, udawanie małych piłeczek albo dużych dinozaurów z dziećmi i ściąganie książek z półek biblioteki. Ja. Ta, która wcześniej popierd***ła na zumbę tak natarczywie, że była cieniem swojej instruktorki. Która nosiła jej torbę, stawała tuż za nią, żeby dobrze widzieć i leciała na salę postawić w strategicznym miejscu butelkę wody jak januszowy parawan na piasku, żeby nikt się nie odważył zająć jej miejsca. Która nigdy nie miałą dość, która jarała się aktywnością, która miałą kondycję. Która puszyła się, że jest nie do zamęczenia, a ilość podciągnięć na drążku chciała sobie wytatuować na czole. Zaczęło się od windy. To znaczy od tego, że latem poznałam chłopaka, a on mieszkał na ósmym piętrze. Dopóki chodziłam do niego na nogach było okej. Okej było jak wbiegałam do niego. Jak z nim zamieszkałam - dalej było okej,

Miłosny wirus

Odkąd się zakochałam, nie chorowałam. Uznałam to za cud prawie tak wielki jak sam fakt zakochania się i cieszyłam się tym stanem długie osiem miesięcy. Zero przeziębień, chrypek, katarków. Zero łapania wirusów, leków, lekarzy. Nic. No, poza pęcherzem, ale to było tak nierozłączne z moją osobą, że nie warto nawet o tym wspominać. Nie musiałam pić ziółek, hartować się ani brać suplementów. Nie piłam imbirowych herbatek ani cytrynowych napoi. Zdrowie po prostu było mi dane. Dane mi były mi też podróże, pośpiech, przeprowadzki i zmiana pracy, ale nic, naprawdę nic nie zburzyło cudownego stanu mojego cudownego samopoczucia. Trochę tylko zasuszyłam żołądek jak rodzynkę żrejąc frytki po drodze przez pół Polski, nie żrejąc nic na co dzień albo jadąc całe dnie na kawie, więc generalnie schudłam lepiej niż dzięki sałacie i siłowni, ale nawet brak zdrowych posiłków nie skończył się chorobą. Nie ćwiczyłam, ale byłam silna, nie jadłam mięsa, ale wyniki miałam cudne. Przerwa między prac

Rzygnąć tęczą (z gwiazdeczką) i kropka.

Kiedyś myślałam, że fakt gotowania sobie od lat (*warzyw), robienia osobno prania (*w orzechach^^) i maniakalno - obsesyjnego pucowania pokoju plus dużo obowiązków w małym domu robi ze mnie materiał na samodzielną łamane przez niezależną. Myślałam, że jeśli mam pracę (*stałą, mundurową), chęci (10/10), żeby wyprowadzić się z domu i ambicję (*fu**, ciągle zapominam, że miałam z Mel B. ćwiczyć...) w każdej części ciała, to jestem przygotowana do samotniczego życia. Myślałam, że niegroźne mi żonine poradniki, bo ja będę mieć tylko swoje cztery kąty (*drewniane, spleśniałe) i będę sobie w nich robić co chcę (*sama), że niczego nie muszę "musieć", dla nikogo się starać (*facet), nikomu się podobać (*jak wcześniej) ani nikomu przypodobywać (*TEŚCIOWA?! Pff...) Myślałam - praca (*pieniądze), rozwój,  książki (*kariera pisarska, wieczorki autorskie, ekranizacja... No dobra. Miliony z pisania), spanie (*sama, ale z otulającą podusią dla ciężarówek), kot (*>1 ^^). Wiedziałam -