Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z grudzień, 2016

Będę sobie :P

Kiedyś będę pisarką, wiecie? Będę sobie hodować pleśń w kubkach i rysować herbatą esy floresy po stoliku. Będę się drapać widelcem po głowie i zakładać ołówek za ucho. Będę siedzieć głodna i spragniona, bo będę pisać w takim pisarskim amoku, że nie będę myśleć o przyziemnych pierdołach. Będę mieć wymówkę jak znajomi będą psioczyć, że nie mam czasu ich odwiedzić, no bo przecież : "muszę pisać". Będę mieć swoje wydawnictwo, swoje literki, swoją umowę i swój świat. Będę odmawiać udzielania wywiadów, a równocześnie ćwiczyć w powietrzu zamaszyste podpisy na wyimaginowanych książkach. Będę mówić, że "męczy mnie ta sława"i żałować, że nie pisałam o szuflady. Będę warczeć na domowników jak będą mi przeszkadzać w tworzeniu i będę sobie warczeć do lustra jak nie będę miała do kogo. Będę siedzieć pod kocem na fotelu z wielkim kubkiem herbaty z cytryną i laptopem, na kolanach będzie mi się mościł kot, a pod nogami pies. Będę narzekać na ten okropny brak weny albo na t

Staropanieński ;]

Będę starą panną. Kurde, będę ją jak nic. Kota już mam. Chociaż nie wiem, czy kotka, która myśli, że jest lwem bo ma lwie imię się liczy. Nie wpylam wprawdzie co wieczór pudełka waniliowych lodów do babskiego filmu i nie mam w szufladzie przy łóżku nic sztucznego o dziwnym kształcie (* chyba, że liczą się małe ampułki z solą fizjologiczną do oczu, bez których chyba bym umarła), ale i tak spełniam wszystkie staropanieńskie kryteria. Nic, naprawdę nic nie wskazuje na to, żebym zmieniła nastawienie, styl bycia czy życia. I z kobiecością też u mnie średnio. Ani nie "zsubtelniałam" ani się nie ułożyłam. I w ogóle z kobiety to mam tylko upośledzenie do techniki i bałagan w torebce. Dalej zero tiu tiu z koleżaneczkami, zero imprez, zero flirtów i trzepotów rzęs, ę ą, make up'u i tym podobnych. Usilnie próbuję wyciągnąć kogoś na maty, dalej szczerzę się kiedy mogę się z kimś powywracać, nawet jeśli to ja jestem wywracana, gdzie nie wejdę tam się wespnę i wskoczę, drzwi

Urlopowy ;]

Dzień I Plan: Chilloutować Wpół do szóstej rano budzi mnie kotka, która wpada za moje łóżko i zaczyna dziurawić oparcie łóżka pazurkami. Ze wszystkich odgłosów świata jedynie ten dźwięk (i świadomość nieodwracalnych zmian na eko skórze) wywołuje u mnie palpitację serca. Zrywam się, rugam kotkę, wypadam spod kołdry jak torpeda, odsuwam łóżko, wyciągam Kiarę za futro, ciągnąc ją mało subtelnie po ziemi. Zostaję w łóżku do dziesiątej. Wstaję z lekkim bólem głowy, dostaję lekkiego szoku na widok swojej fryzury, idę pod prysznic. Kolega wpada na kawę więc częstuję go ciastem i raczę swoją cudowną małomównością (*ostatnio tak mam. Siedzę, patrzę, słucham, wyglądam. Jest to tak wspaniałe, że chyba zacznę oznaczać te dni kwiatuszkiem w kalendarzu ;]). Po jego wyjściu zaczyna wychodzić ze mnie kawa i pożytkuję energię szorując brodzik. Dostaję weny do porządków i odkurzam cały dom wodnym odkurzaczem, w którym niedawno ktoś zostawił brudną wodę więc zamiast rozsnuwać delikatny zapach

Karolinka ;]

Ostatnio w nocy nie mogłam zasnąć. Głównie z tego powodu, że tego dnia została mi wytknięta moja nieumiejętność palenia w piecu, którą osobiście uważam za lekkie upośledzenie, bo niby nic trudnego, ale te pompki, srompki, cugi i srugi to dla mnie koszmar. Było mi wstyd, że nie umiem tego zrobić, a przecież piec jak piec. No kurde, przecież to nie statek kosmiczny. Zwyczajny, normalny, durny piec. Pamiętam nawet jak go kupowaliśmy i chociaż miałam wtedy jakieś osiem lat - pamiętam, że był to Sas 17. Pamiętam, że sprzedał go nam pan z plakietką "Mariusz" i że oglądałam wtedy w sklepie dużą trójkątną wannę i strasznie marzyłam, żeby taką mieć. Ogólnie to pamiętam praktycznie wszystko z dzieciństwa. Nawet to jak byłam ubrana na zabawie andrzejkowej w zerówce. Miałam ubraną granatową sztruksową sukieneczkę z paletą farb i białą bluzeczkę w kolorowe kropki. Pamiętałam nawet, że na zabawie mojemu ulubionemu koledze puściła się krew z pękniętej wargi i że wylosowałam z wie

Grudzień ;]

Szare dresy z plamą po lakierze do paznokci. Czarna koszulka. Wyprostowane włosy. Zero makijażu. Zero obiadu. Dwa puste kubki - czerwony na kawę po kawie i pasiasty po herbacie (*brak pleśni - jeszcze nie ten etap). Dwa rodzaje patyczków zapachowych, które złączyły się w jeden wielki miks - soczyście pomarańczowy z orzeźwiająco miętowym. Ładnie zaścielona pościel, nieładnie niezłożone łóżko. Ciuchy z prania połowicznie poukładane w równe kupki, połowicznie malowniczo rozwalone po fotelu. Zrolowany kocyk w groszki. Porzucone na podłodze kapcie w czerwoną kratkę. Światło. Światełka. Zasunięte rolety. Błysk w pokoju, dwa koty na podłodze. Meble pachnące Prontem, rozsypane w nieładzie pocztówki, które miałam porozsyłać, ale oczywiście miałam nie po drodze. Jedna skarpetka pod hula hopem, jeden przewrócony trampek, bambus wymagający podlania. Ołówki ostre jak sztylety i pusty organizer. Lekko przyćmiony spaniem umysł, lekki ból głowy, lekkie ssanie w żołądku. Szmer laptop

Biały

Podniecałam się, podniecałam, to i mam. Jak zawsze. Chciałam swoją dzicz, swój spokój, swoje Bieszczady. Kolorowe liście. Drzewa. Góry. Góry, phi. Taa... Zaczęło się. Zima. Niby tak niewinnie, niby tak subtelnie. Najpierw lekkie chłody, potem troszkę śniegu. Małe zaspy, które posypane odrobiną brudu wyglądały jak lody straciatella. A potem nagle bez ostrzeżenia: mróz, poranne drapanie szyb, przymarzanie rąk do kierownicy, mokre stopy, termogacie i wszystko na raz. Niby jeszcze nie ma tragedii. Rano ciepła kołderka, ciepły kaloryfer, ciepła piżamka i ciepłe skarpetki. Ciepli domownicy, ciepła herbata, ciepła woda pod prysznicem. Są poranki z płatkami przy wyspie, pakowanie, śpiewne tosty z meduzami w drodze, mówienie o nierozmawianiu, rozkołysane kołysanki, ulala i szczękanie zębami do rytmu. Spokojna cicha droga, nucenie, skupienie. A potem bach - i zaspy. I zima. I szklanka na drodze. Mróz malowniczo malujący po szybach... Zimny nos... Dłonie. Zamarzający dł