Nie wyjechałam na urlop, nie wynajęłam domku do pisania, nie chodziłam po górach. Ale i tak odpoczęłam wyjątkowo dobrze. Wstawałam kiedy chciałam i to już jeden z cudownych aspektów urlopu, bo mogłam wstać i o szóstej i o dziesiątej. Rano pisałam w łóżku, potem czytałam w wannie, czyli najpierw głowa w chmurach, potem włosy w pianie. Pisałam jak potłuczona i gdybym była bohaterką filmu, zadzwoniłabym z pasją w głosie do wydawcy i powiedziała dumnie: "Napisałam ponad trzydzieści stron!", a on zacząłby mi bić brawo i dawać motywacyjne kopniaki. No, ale że nie jestem to pisałam i liczyłam, żeby móc się cieszyć jak produktywnie spędzam urlop ;) Produktywne było też to, że chyba jednak nie mam nic w mózgu, żadnego guza czy choroby psychicznej, która powoduje problemy z pamięcią i koncentracją, bo na wolnym myślę wyjątkowo dobrze i szybko. Kojarzę, zapamiętuję i utrzymuję ciąg przyczynowo - skutkowy. Nie mam podków pod oczami - praktycznie w ogóle. Nie choruję. Nie przymulam